Krótka historia handlu i pieniądza

Handel nieodzownie wiąże się z tym, co Adam Smith nazywał podziałem pracy – jedna osoba wytwarza zboże jako rolnik, inna wytwarza podkowy dla koni jako kowal, szewc szyje buty itd. Przyjęło się, że z początku system wymiany dóbr w podziale pracy opierał się na barterze. Na przykład szewc mógł sprzedać buty za pół worka pszenicy. Sprawa komplikowała się z poszerzaniem się zasięgu handlu oraz ze zróżnicowaniem dóbr, którymi się wymieniano. Nie zawsze rolnik potrzebował siedemnastu par butów, dlatego barter zastąpiono pieniądzem. 

Pieniądz z początku miał przyjmować różne formy. Na przykład na wyspach brytyjskich były to specjalnie oznaczone kijki. Kijki takie były raczej lekkie i wygodne w transporcie, co już było dobrym argumentem za tym, by stosować je jako walutę. Jednak – jak łatwo się domyślić – takie oznaczenie łatwo było podrobić. Wzrost ilości oznaczonych kijków z pewnością doprowadzał do tego, co dziś nazywamy inflacją. Tym samym z takiego systemu trzeba było zrezygnować. Podobnie sprawy miały się wszędzie, gdzie pieniądzem stawały się łatwo dostępne dary natury: muszle, czy oszlifowane w paciorki kamienie.

Metale szlachetne, takie jak złoto i srebro, trudniej jest podrobić niż oznaczenie na kijku. Rozpoznać prawdziwe złoto czy srebro można choćby po miłym dla ucha, charakterystycznym dźwięku, którego podrobione monety z siebie nie wydadzą (link w celu referencyjnym). Im gorsza próba, tym dźwięk wydobywany się z kruszca będzie mniej czysty. Dziś wiemy, że jest o wiele więcej metod identyfikacji prawdziwego złota i srebra (np. prawdziwe, czyste złoto nie będzie reagować z kwasem, nie magnetyzuje się itd.) jednak sama “próba dźwięku” była często wystarczająca dla ludzi starożytności. Prawidłowość ta została rozpoznana przez wiele ludów na całym świecie. Jak miało się to w trakcie historii aż do czasów dzisiejszych?

 

Kijki używane w starożytnej Brytanii jako waluta (tzw. tally stick) Źródło: BBC [https://www.bbc.com/news/business-40189959]
Po ile “złoty”, a po ile “cielec”?

Ostatecznie, zalety metali szlachetnych sprowadzają się do praw popytu i podaży – jest ich stosunkowo mało, więc ich cena jest wysoka. Niektórzy twierdzą, że złoto i srebro mają wartość relatywnie stałą, i że ich cena “w walucie” zmienia się wraz ze wzrostem i spadkiem ilości pieniądza papierowego. Niekoniecznie musiało tak być, co można zmierzyć, porównując relację ceny krowy do złota. Blog Ancient Finances (ang. Starożytne Finanse) wskazuje, że w erze wikingów cztery krowy kosztowały jedną uncję złota, lub osiem uncji srebra. W 1870 roku krowa kosztowała 26 dolarów, a uncja złota trochę ponad 18 dolarów, czyli krowa kosztowała ponad uncję złota (dziś kosztuje trochę mniej niż uncję). Jednak nawet w perspektywie 150 lat są to wahania rzędu 20%. Takie fluktuacje oczywiście mogą mieć miejsce, zależnie od ilości danego surowca na rynku. Czyli tak jak inne dobra, złoto ma wartość subiektywną. Niemniej relacja krowa/złoto jest jakimś punktem odniesienia, i nie występują między nimi takie dysproporcje jak pomiędzy złotem lub krową a “ceną” pieniądza. 

Wartość pracy a metale szlachetne

Innym punktem odniesienia jest wartość pracy. W starożytnym Rzymie, za dzień pracy, żołnierz otrzymywał jednego denara, którego waga wynosiła 1/10 uncji, czyli dzisiejsza równowartość… około 15 złotych. Znów jednak pojawia się kwestia subiektywności. Historycy uważają, że w porównaniu z ówczesną siłą nabywczą, denar był wart tyle, co 20 dolarów dziś (czyli ok. 100 złotych). W starożytności wydobycie metali szlachetnych było o wiele bardziej kosztowne ze względów technologicznych, dlatego też i wartość tych metali była wyższa. Z kolei warto dodać, że też eksploatacja kopalń była łatwiejsza – najpłytsze złoża były eksploatowane właśnie w starożytności, dziś za to przemysł górniczy zmuszony jest kopać coraz głębiej i w coraz gorzej dostępnych miejscach, by wydobywać kruszce. Dlatego nie tylko subiektywna wartość pracy otrzymującego metal szlachetny w zapłacie jest wliczana w jego wartość, ale oczywiście też tego, który je wydobywa. Rosnące koszty związane z kryzysem cen dóbr podstawowych, cenami energii i inflacją z pewnością także wpłyną na koszt wydobycia, a następnie na cenę rynkową metali (nie tylko szlachetnych). 

Utrzymanie a metale szlachetne

Srebro, ze względu na o wiele niższą wartość rynkową, może być wykorzystywane także do codziennych transakcji (na przykład w sytuacji załamania się walut państwowych), co jest trudniejsze do wykonania posługując się złotem. Tu jednak również subiektywność i głębokość takiego upadku odgrywają pewną rolę. Przykładowo, w Wenezueli za 40 uncji srebra (wg dzisiejszej ceny ok. 90 zł za uncję jest to kwota ok. 3600 złotych) można utrzymać rodzinę przez rok, co dziś w warunkach polskich może wydawać się absurdem. Należy jednak pamiętać, że i siła nabywcza jest różna w różnych krajach, a w państwach rozwijających się – jak Wenezuela – ceny ogólnie są o wiele niższe niż na przykład w Europie. 

Wenezuelczyk płacący maleńkimi kawałkami złota w czasie szalejącej hiperinflacji Źródło: https://www.bloomberg.com/news/articles/2021-10-20/venezuelans-break-off-flakes-of-gold-to-pay-for-meals-haircuts

 

W obecnej sytuacji, znany wśród inwestorów metali szlachetnych Rafi Farber uważa, że w realistycznym scenariuszem jest możliwość kupna domu jednorodzinnego za 75 uncji srebra. Argumentuje to on utratą zaufania do walut państwowych, co zmusi rządy światowe do rozpoznania srebra jako waluty, a nawet do zachęcania jego posiadaczy do jego upłynniania, by można było zastąpić nim upadające waluty. 

Niestety, na obecną cenę rynkową metali szlachetnych mają nie tylko niezależne czynniki rynkowe, ale także “metale papierowe”. To jednak również jest temat sam w sobie, na który należy poświęcić osobny artykuł. 

Koszt metali szlachetnych… a metale szlachetne

Poprzednie sekcje artykułu pokazują, w jaki sposób metale stały się pieniądzem; oraz w jaki sposób odpowiadały i odpowiadają one wartości innych produktów w różnych warunkach. Jednak za metalami kryją się także inne koszty.

Pierwszym z nich są koszty produkcji i dystrybucji. Można szacować, że – choć oczywiście koszty takie jak energia, praca itd. są zmienne – koszt wydobycia wynosi od ok. ⅓ do około ¾ ceny rynkowej kruszcu. Przykładowo, firma wydobywcza Newport Goldcorp w 2019 zaraportowała, że przy cenie rynkowej ok. 1500 dolarów za uncję, koszt produkcji wynosił niemal 1000 dolarów (sekcja Gold all-in sustaining costs – AISC). Cena ta musi także wzrastać wraz z kosztami wydobycia. W przeciwnym razie, przemysł wydobywczy zrezygnowałby z dalszej eksploatacji złóż. Jednak jak dotąd, cena rynkowa metali zwykła podążać za kosztami ich wydobycia.

Drugim kosztem są premie nakładane przez handlarzy metalami. Premie zależne są od rynkowej podaży dobra. Im mniej dostępne są monety/sztabki na rynku, tym wyższą cenę za ich odkupienie proponują handlarze na rynku wtórnym. A za im wyższe ceny skupują handlarze, tym za jeszcze wyższe będą metale odsprzedawać. Już od pierwszych miesięcy lockdownów premie osiągnęły rekordowe rozmiary, stanowiąc nawet 20-25% ceny.

Zakończenie

Pieniądz towarzyszy człowiekowi od zarania dziejów zastępując niewygody barter i przyjmował najróżniejsze formy. Po wielu różnych próbach, odległe od siebie cywilizacje uznały, że najlepszym wyborem są rzadkie, lekkie i trwałe metale. Trwało to przez tysiące lat, dopóki skupienie kruszca w bankach nie pozwoliło na “gwarantowanie” złota wekslami, czy w końcu banknotami. Od drugiej połowy XX wieku mamy do czynienia z całkowitym oderwaniem pieniądza papierowego od kruszca, przez co “drukowanie pieniądza” przybrało widoczne dziś dla nas wszystkich groteskowe rozmiary. Warto jednak zawsze pamiętać, że w każdych warunkach metal jest pewnym punktem odniesienia dla kosztów życia, czy to jeśli chodzi o artykuły pierwszej potrzeby, czy poważne inwestycje takie jak nieruchomości. W warunkach zapaści gospodarczej często stanowiły one poważniejszy punkt odniesienia niż waluty gwarantowane przez dbające o nas wszystkich rządy.