Istnieje taka przestrzeń w życiu, w życiu duchowym, którą trudno określić, a która cechuje się jakimś „brakiem życia”, które obfituje na innych obszarach. Nie jest to krwawiąca rana – cierpienie, które odczuwamy poprzez ból. To raczej pustynia, na której nic nie rośnie, na której nic nie ma. Czy lepiej – otchłań, czarna dziura, w której istnieje „jakaś martwota”, gdzie życie trwa, choć jest w rozpadzie; takie egzystencjalne doświadczenie trwania bez braku możliwości pełnej ludzkiej aktywności w danej kwestii. Takie doświadczenie w życiu, w którym „ciało jest w grobie”, wydaje się – nic nie robi, a dusza wręcz wariuje, dynamicznie plącze się i snuje po świecie, nie mogąc zaznać spokoju. Nie jest to tajemnica wiary łatwa do zgłębienia, ale też nie jest czymś nieznanym zupełnie. Słowo otchłań od razu przenosi nas myślami to tajemnicy Wielkiej Soboty, tej będącej składową wielkiego misterium paschalnego, którą zazwyczaj zapominamy: zstąpienie do otchłani Chrystusa – które wyznajemy w każdą niedzielę w Credo w starszej językowo formie, mówiąc: „zstąpił do piekieł”. Jest więc to miejsce szczególne działania Naszego Zbawiciela, miejsce szczególnego spotkania Go, któremu chciałbym w niniejszym tekście, w żadnym wypadku niewyczerpującym tego tematu, podzielić się z czytelnikami garścią refleksji. Duch wyprowadził Jezusa na pustynię, aby był kuszony przez diabła (Mt 4, 1)1 A gdy przepościł czterdzieści dni i czterdzieści nocy, odczuł w końcu głód. Wtedy przystąpił kusiciel i rzekł do Niego: «Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem». Lecz On mu odparł: «Napisane jest: Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych». Wtedy wziął Go diabeł do Miasta Świętego, postawił na narożniku świątyni i rzekł Mu: «Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół, jest przecież napisane: Aniołom swoim rozkaże o tobie, a na rękach nosić cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień». Odrzekł mu Jezus: «Ale jest napisane także: Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego». Jeszcze raz wziął Go diabeł na bardzo wysoką górę, pokazał Mu wszystkie królestwa świata oraz ich przepych i rzekł do Niego: «Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon». Na to odrzekł mu Jezus: «Idź precz, szatanie! Jest bowiem napisane: Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz». Wtedy opuścił Go diabeł, a oto aniołowie przystąpili i usługiwali Mu. (Mt 4, 2-11) Początek działalności Jezusa to wyjście na pustynię i zmierzenie z trzema słynnymi pokusami. Bardzo często, gdy chcemy się do Boga zbliżyć, szukamy miejsca ukojenia, ciszy, spokoju, tam, gdzie nasze serce nie będzie pogrążone w błyskotkach tego świata. Pustynia jest miejscem, które poraża nas swoim majestatem, ciszą, a jednocześnie przeraża. Tam bardzo szybko mierzymy się z tym, co jest na dnie naszego serca, to tam nasze serce się odzywa, jest słyszalne. My często przewidujemy, co ono może nam wyłożyć jako pierwsze danie i w tym tkwi nasz lęk przed pustynią, a jednocześnie jej pragniemy, czujemy, że inaczej z Bogiem nie porozmawiamy na poważnie. By na nią wyjść, potrzebujemy zdecydowanej decyzji. Duch nas wyprowadza, ale tak, jak czyni to On – zaprasza nas do wyjścia na nią, ale nas do tego nie zmusi. Pierwsza pokusa, z którą zmagamy się, zastanawiając się nad swoim życiem tu i teraz, tym doczesnym, jest chciwość – pożądanie wygodniejszego życia, która ma nas rzekomo uszczęśliwić. Często nasze problemy finansowe, zmaganie się z niedostatkiem (może nie skrajnym ubóstwem, ale raczej brakiem możliwości łatwej realizacji własnych doczesnych pragnień; może jakiś lekki, typowy dla dzisiejszych czasów materializm i konsumpcjonizm; wreszcie lęk przed utratą przynajmniej obecnego poziomu życia) wydają się przyczyną naszego nieszczęścia, samotności, czymś nieprzezwyciężalnym, choćby w kontekście szukania małżonka (możemy sobie mówić: „nie dam rady wejść w relację z nim/z nią, widząc, jak daleko ta osoba jest od poziomu życia materialnego, którego pragnę). To oczywiście może takie przyziemne przykłady. Pokusa ta prowadzi nas przez pustynię do zaufania Bogu, do zaufania jego Opiece. Zaufaniu, które nie na niby, ale realnie jest wiarą w słowa: „starajcie się naprzód o królestwo i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane. Nie troszczcie się więc zbytnio o jutro, bo jutrzejszy dzień sam o siebie troszczyć się będzie. Dosyć ma dzień swojej biedy” (Mt 6, 33-34). Pan może posyłać nas na pustynię w tym kontekście wielokrotnie, gdy o tym zapominamy, albo gdy wiemy, że On troszczy się o nas samych, ale trudno nam uwierzyć, że zatroszczy się o nasz związek, małżeństwo, rodzinę (tu zmaganie może być silne, nawet u tej osoby, która w pełni doświadczyła Bożej opieki w takim materialnym wymiarze osobiście, to poziom zaufania, że mogę wejść w związek, założyć rodzinę pod tym kątem, to jakby osobny rozdział tej pokusy i tego zaufania). Dzięki wytrwałości na modlitwie pustyni Bóg zazieleni ten teren łaską ufności, wszak: „Szeol i Otchłań są jawne dla Pana, o ileż bardziej serca synów ludzkich” (Prz 15, 11). Druga pokusa to moment wątpliwości co do sensu własnego życia, tego, co robię, a zwłaszcza tego, co powinienem czynić, co odkrywam na modlitwie, że powinienem uczynić, wiedząc, że Bóg zaprasza nas do ryzyka. Pojawiają się proste pytania: czy to już?, czy nie powinienem się lepiej przygotować?, może jeszcze nie teraz – może jeszcze chwilę poczekam? Boża pustynia zapełnia tę pustkę: „nie wystawiaj Pana na próbę”, jeśli kieruję cię w konkretne miejsce, zaprasza do konkretnego działania – zaufaj, wsłuchaj się, bądź posłuszny. Przekrocz wątpliwość zaufaniem. Trzecia pokusa to pokusa „fast fooda”, oczekiwanie natychmiastowych owoców naszej modlitwy, naszych duchowych wysiłków, próśb, postów. To pragnienie owoców zarówno duchowych na już (jak nawrócenie, poradzenie sobie z jakimś grzechem, nałogiem), jak i doczesnych, gdy o coś się żarliwie modlimy, oczekując, że stanie się to tu i teraz. Dobrze wiemy, że owoce najczęściej (nie zawsze!) przychodzą znacznie później, niż chcemy, często wtedy, kiedy już niejako nasza modlitwa – pustynia przebrzmiała, przeminęła. Myśmy tam zapuścili korzenie, które zakwitły o wiele później. Czasami nawet zapominamy, że niektóre owoce są połączone z tą pustynią, przez którą duchowo przechodziliśmy tydzień temu, miesiąc, może rok temu. Pustynia uczy nas zgody na Boży plan, na to, żeby czas płynął, On jest Panem czasu. W tych rozważaniach można pójść o krok dalej. Nie tylko pustynia kształtuje w nas zaufanie do tego, by nie oczekiwać owoców na już. Zresztą, niektórych nie jesteśmy świadomi, niektórych nie zobaczymy, pomimo iż będą (o tym jeszcze za chwilę). Ale prowadzi nas do zaufania w duchu posłuszeństwa Panu naszego życia, by podjąć się misji, pracy, posłania, działania, którego od samego początku wiemy, iż mogą pozostać bezowocne, gdyż plony te zależne są od wolnej woli innych ludzi. W taki sposób został posłany prorok Ezechiel. Bóg, posyłając go do ludu, który opisuje jako zatwardziały, rzekł: „przekażesz im moje słowa: czy będą słuchać, czy też zaprzestaną, bo przecież są buntownikami” (Ez 2, 7). Na drodze duchowej pustyni Bóg nierzadko zaprasza nas do działania, na przykład nawiązania jakiejś relacji, która może nie zostać zbudowana. Ale przecież Opatrzność się nie myli, nie wysyła nas bezsensu. Jest to trudne, wszak już Arystoteles zauważał, że szczęście człowiekowi dają efekty wykonanego działania, jakiejś czynności. Bóg niejako chce powiedzieć: zaufaj, to jest dobre. To ja daję wzrost plonowi, ty zaś pracuj ze względu na to, że cię o to proszę2. Tak, będzie cierpienie, że włożony wysiłek, podarowane komuś serce, zostało odrzucone, może podeptane, ale „wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali” (2 Kor 9). Musisz uwierzyć, że w tej pustyni ja jestem obecny w twoim życiu w sposób szczególny, poprzez twoje zaufanie. Często w kościele słyszy się: jakość, nie ilość. Naprawdę nie trzeba się martwić mizernymi skutkami. Bóg na tej pustyni objawia się w naszej słabości, w naszej bezradności. To jest droga szczególnego zbudowania zaufania Panu, do którego Bóg zaprasza swoich wybranych. To najprostsza ścieżka wiary. Pustynia zadaje pytanie – czy zgodzisz się wejść na drogę, której nie rozumiesz, której nie znasz, która pozostanie dla ciebie otchłanią, miejscem, w którym naprawdę nie wiesz, czego się spodziewać, ale w którym Bóg obiecuje ci, że jest miejscem szczególnego mieszkania i działania Ducha Świętego, który na nią wyprowadza?3 Chcę na pustynię ją wyprowadzić i mówić do jej serca (Oz 2, 16) Jeśli kogoś kochamy, pragniemy być z tym kimś na osobności, sam na sam, w intymności. Ten świat często zagłusza nasze serce, dlatego Bóg wyprowadza nas na pustynię, aby się z nami spotkać sam na sam. On pragnie być od czasu do czasu w jakimś sensie tylko dla nas. Mówić nam o tym, kim jesteśmy naprawdę, odkrywać w naszym sercu powołanie. Oczywiście, możemy powiedzieć – czy to nie mogło być lepsze miejsce? Przecież pustynia jest trudna, choć piękna4. Dzięki reformie liturgicznej mamy całą Wielką Sobotę uczynić możliwością spotkania się z Bogiem w naszej otchłani. Dlaczego o tym mówię? Dzisiaj w kościele ta prawda zstąpienia do otchłani, którą możemy również przyrównać do otchłani naszego życia, jest sprawą wybitnie intymną, to osobiste spotkanie z Panem, niezrozumiałe dla nikogo innego, dla nas samych jest jedynie możliwością zlokalizowania tych miejsc – własnej otchłani. Ten dzień, Wielka Sobota, dobitnie przez liturgię Kościoła, pokazuje, że rzeczywiście Pan, wyprowadzając nas na pustynię, „chce mówić do naszego serca”, tylko do nas. To bardzo osobisty dzień, osobista tajemnica wiary, nieprzekazywalna. Będąca tajemnicą tajemnic, z których rodzi się „nowe życie”, zgodnie ze słowami proroka Izajasza: „zamienię pustynię na pojezierze, a wyschniętą ziemię na wodotryski” (Iz 41, 18b). W tym obrazie intymności widzimy Hioba i odkrycie tej prawdy, że jeśli nie mogę mówić do żadnej z osób, które znam, to mogę mówić z Bogiem, On mnie zrozumie i wysłucha5. Hiob cierpiał bezradny. Stracił po ludzku wszystko, a przyjaciele zupełnie nie potrafili pojąć jego duchowej pustyni; udzielali pełno rad i tłumaczyli rzeczywistość niezgodnie z prawdą. Hiob o tym wiedział i się nie ugiął. Dobrze to widać w temacie samotności (którym zajmowałem się już na Nowych Kształtach). Wielu katolików spotyka bardzo słuszne tłumaczenia, dlaczego Bóg dopuszcza samotność: by zaangażować się we wspólnotę, poznać bliżej siebie, pokonać jakieś swoje słabości, zbliżyć się do Pana. To jednak jest i taki rodzaj samotności, gdzie żadne tłumaczenie, które spotykamy na co dzień, już nie odpowiada. Często były takie etapy życia duchowego, którym podane wcześniej „etapy” odpowiadały, ale przeminęły, wybrzmiały, wydały w sercu owoce i dziś już nie stanowią wytłumaczenia tajemnicy samotności. Jeszcze dodatkowo można spotkać, choćby po trzydziestce, dziwne rady „przyjaciół”, jak: pójdź do duszpasterstwa akademickiego, choć studia się skończyły wieki temu… Mówię o tym tak przyziemnie, by uwypuklić ową otchłań, miejsce spotkanie tylko z Bogiem, gdzie nikt inny nas nie zrozumie, a w którym rady, jakie słyszymy od innych, są często bezwartościowe, tak zupełnie niepotrzebne, a nawet irytujące. Toteż kontemplujmy tajemnicę Wielkiej Soboty, tej pustyni, na której tylko Bóg mówi do naszego serca. Pustynia jest nie tylko miejscem, w którym spotykamy Boga. Do otchłani zstąpił Król Królów, to jego królewska droga. On zaprasza nas do intymnego spotkania właśnie tu, gdyż w sposób szczególny objawia nam wtedy swoją potęgę i chwałę, właśnie tam, gdzie jesteśmy bezradni, w tym miejscu Chrystus zstępuje jak Pan Panów i Król Królów6. Bóg pragnie, by jego wybrani byli ludźmi mocnymi wiarą, mężnymi, którzy pomimo trudów pustyni, oschłości w niej, nie załamują się, lecz trwają na modlitwie, wyrabiają w sobie ten synonim miłości – wierność. Otchłań jest miejscem martwym, miejscem bezradności w życiu. Jak mówi Paweł Milcarek, pięknym rysem tajemnicy Zstąpienia Chrystusa jest solidarność ze swoimi braćmi i siostrami, którzy się tam znajdowali. Porównuje tę scenę do filmów wojennych, w których dowódca, dowiedziawszy się o tym, iż niektórzy z jego żołnierzy zostali za linią frontu, wraca po nich7. Wyobraźmy sobie jeńców w więzieniu, którzy czekają na ratunek. Otchłań jest takim miejscem wyczekiwania, takiego czasu, w którym czekamy, aż przybędzie nasz Pan, by nas wyprowadzić z pustyni, by tchnąć nowe życie, wierząc, że tak się stanie. Ile czasu będziemy czekać? Nie wiemy. Ale jest w tej solidarności jeszcze coś, czego zupełnie się nie spodziewamy. Święty Tomasz z Akwinu zadaje pytanie: ile czasu Chrystus spędził w tej otchłani? Może był jak kometa, która przeleciała w jednym momencie? I odpowiada: nie. On naprawdę umarł, naprawdę tam zstąpił i przebywał wraz z tymi, którzy tam byli. My doświadczamy obecności Boga, który zstępuje do naszej otchłani i w niej z nami przebywa. W świetle wiary wiemy, kiedy to następuje. Ta otchłań się zmienia, choć nie rozumiemy, dlaczego Pan, który pozwolił się nam dostrzec, doświadczyć w konkretnej pustyni naszego życia, na razie z nami tam jest. Z jednej strony na pewno Bóg pragnie objawić przed nami Boską moc, że dzięki jego łasce, ta „martwota” nas nie zabije do końca, że On ma władzę nad śmiercią, że możemy żyć pomimo „tej śmierci”. To jest miejsce szczególnego budowania relacji z Nim. On staje się jednym z nas, naprawdę wchodzi z nami w więź, także tam, gdzie my sami czujemy się martwi, bo tylko tak, może nas pociągnąć do życia, jako Pan Życia8. Jest coś jeszcze, co wiąże się z tym „nieoczekiwaniem owoców na teraz”, „podjęcia życia bez rezultatów”, czy po prostu „miłości na darmo”. My nie zawsze jesteśmy gotowi opuścić otchłań od razu. Potrzebujemy Bożej czułości, aby nas ogarnęła, aby przywróciła nam godność Dziecka Bożego w tych miejscach, w których czujemy się martwi, niezrozumiani, w których nie widzimy sensu. Często reagujemy z agresją, czy zamknięciem za każdym razem, gdy Bóg dotyka naszego serca w tym miejscu. On czyni to coraz częściej i mocniej, przywracając martwe tkanki do życia. Wykonując coś, co można nazwać naprawą, remontem, w każdym razie czynnością, która w świecie konsumpcji jest niezrozumiała, wydaje się nieefektowna. Znacznie taniej jest dziś kupić nowy komputer, niż oddać stary do naprawy. To na przykład widać bardzo dobrze w martwych relacjach, niegdyś tętniących życiem. Jeśli to jest ta otchłań, z której Bóg ma nas wyprowadzić, to, jeśli taka jest Jego wola, może zechce to naprawić w cierpliwym procesie, w którym powinniśmy się wsłuchać w Jego głos, zamiast zasypywać go własnymi pomysłami na nasze szczęście, ekspresowego rozwiązywania tego, czy tamtego. On wyprowadza z otchłani. Zstąpienie i wyprowadzenie odbywa się na Jego zasadach9. Jego przyjście jest pewne jak świt poranka (Oz 6, 3) A pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu i zobaczyła kamień odsunięty od grobu. Maria Magdalena natomiast stała przed grobem płacząc. A kiedy [tak] płakała, nachyliła się do grobu i ujrzała dwóch aniołów w bieli, siedzących tam, gdzie leżało ciało Jezusa – jednego w miejscu głowy, drugiego w miejscu nóg. I rzekli do niej: «Niewiasto, czemu płaczesz?» Odpowiedziała im: «Zabrano Pana mego i nie wiem, gdzie Go położono». Gdy to powiedziała, odwróciła się i ujrzała stojącego Jezusa, ale nie wiedziała, że to Jezus. Rzekł do niej Jezus: «Niewiasto, czemu płaczesz? Kogo szukasz?» Ona zaś sądząc, że to jest ogrodnik, powiedziała do Niego: «Panie, jeśli ty Go przeniosłeś, powiedz mi, gdzie Go położyłeś, a ja Go wezmę». Jezus rzekł do niej: «Mario!» A ona obróciwszy się powiedziała do Niego po hebrajsku: «Rabbuni», to znaczy: Nauczycielu! (J 20, 1, 11-16) Święty Tomasz z Akwinu zadał następujące pytanie: czy zstąpienie do Otchłani Chrystusa automatycznie wyprowadziło dusze także z czyśćca? Oczywiście, to jedynie dociekania teologiczne, a nie dogmaty, ale nie był taki pewien, że tak było, że miało to miejsce10. Piszę o tym, bo tak, jak w swej otchłani doświadczamy i widzimy w pewnym momencie obecność Boga, tak, jak to działanie w tej otchłani nieco trwa, nie ma wyjścia od razu, tak też to On wychodzi z Otchłani pierwszy, pociągając nas za sobą. Czasami wydaje się, że Bóg tchnął już nowe życie w te miejsca pustynne, że tam już zakwitły drzewa zielone, ale my tak jesteśmy wpatrzeni w tę otchłań, jak Maria Magdalena, że możemy wykonywać szereg czynów miłości… w pomyłce. Zobaczmy, ona idzie do grobu z rana z miłości, będąc przekonana, że jej Mistrz nie żyje. Mało tego, nie rozpoznaje Chrystusa, jest tak przekonana (z miłości!), że powinien być w grobie, że nawet nie wpadła na pomysł, iż zmartwychwstał. Może jest tak, że czasami wyjście z otchłani jest niewidoczne, że musi nam się objawić Chrystus Zmartwychwstały i w tym doświadczeniu zmartwychwstania Go doświadczyć, by w nie uwierzyć (choć jak sądzę, nie zawsze). Chrystus zwraca się do niej po imieniu, osobiście, intymnie, z czułością: Mario! To jest to przywrócenie godności Dziecka Bożego. Czułość jest szczególnym narzędziem wydobywania nas z otchłani, ogrzewania naszego serca tam, gdzie umarło. I ta czułość Boga jest od początku. Ona nachyliła się do grobu, płacząc, ale nie dostrzegła tragedii, lecz dwóch aniołów11. Dostrzegamy świat duchowy, znaki Boże, gdy jesteśmy w prawdzie swego serca, nie boimy się swoich uczuć, swych zranień, swej otchłani. Gdy mamy odwagę pójść do grobu swego życia, nachylić się. Chrystus daje nam moc nieuciekania od grobu, ale wejścia w niego. Ludzie, którzy kochają, nie boją się grobu. Spójrzmy na jej serce. Jaka Maria Magdalena jest wierna, czysta. Wierna miłości. Kocha Pana za darmo i na darmo, bo pragnie okazać mu swą największą miłość, będąc przekonana, że odszedł, umarł, że Go nie ma. Pomimo że była w pomyłce, jeśli z odwagą wchodzimy w swą otchłań, dojdziemy do celu, znajdziemy Pana – tam, gdzie się Go nie spodziewamy, Zmartwychwstałego, wydobywającego nas z otchłani, najczęściej zupełnie inaczej, niż my byśmy się wydobyli sami. Przyszłość przychodzi z boku, od Pana Przyszłości. Otchłań, te miejsce bezradności, bezsensu w życiu, bez celu, jeśli jest miejscem człowieka, który kocha – do celu się dojdzie, drogę się znajdzie, drogę – wybuduje się na pustyni! „W owym czasie wystąpił Jan Chrzciciel i głosił na Pustyni Judzkiej (…). Do niego to odnosi się słowo proroka Izajasza, gdy mówi: Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, Dla Niego prostujcie ścieżki!” (Mt 3, 1, 3). Bóg daje nam łaskę wybudowania drogi na pustyni, by wyjść z Otchłani – to miłość do Niego i drugiej osoby, zwłaszcza tej, która może być otchłanią naszego życia. Bo co zrobiła Maria Magdalena? Przedzierała się przez mrok o poranku, do miejsca, w którym leżało martwe ciało, do którego nie miała dostępu (wszak grób był zasłonięty głazem!)12. Irracjonalne? Nie jest to świat wiary? Mrok to nasze wątpliwości znane z pokus pustyni. Martwe ciało to poczucie bezsensu działania. A głaz to nasza bezradność, ta praca bez owoców. Ale Maria Magdalena, ta Apostołka Apostołów z miłości wyruszyła i dlatego dotarła do celu. Każdy z nas musi znaleźć w sobie odwagę zejścia do swojej otchłani, do grobu, w którym tkwi martwota jego życia, „przedzierać się do ciała, do którego nie ma dostępu”. To może być wiele spraw. To może być oczywiście jakaś relacja, która była kiedyś pełna barw i życia. Pytanie kluczowe brzmi: czy masz nadzieję, czy chcesz przyjąć tę nadzieję, by przedzierać się przez mrok rozpaczy i bezradności z miłości? Niech się rozweselą pustynia i spieczona ziemia, niech się raduje step i niech rozkwitnie! (Iz 35, 1) Tajemnica zstąpienia Chrystusa do otchłani jest tajemnicą tajemnic. Nie ma jej w różańcowych tajemnicach bolesnych, nie ma i w chwalebnych. Poprzednie akapity, choć były skupione na bezradności i bezsensie, to jednak ukazały Chrystusa Zstępującego jako władcę. Ma już w sobie coś zstąpienie, co pokazał fragment o św. Marii Magdalenie, z wielkanocnego poranka. To te trwanie, pomimo braku życia. Błąkające się serce, które nie dotarło do celu, bo samo dotrzeć tam nie może, czekające tego, który skruszy mury śmierci. Otchłań jest też… przedsionkiem życia. Przychodzi taki moment, w tych miejscach naszej pustyni, gdzie Bóg zstąpił, ukazał nam siebie, swoją obecność i mamy takie poczucie, że wszystko jest gotowe, że jesteśmy w dokach startowych, czekamy tylko na wystrzał, który rozpocznie bieg nowego życia. My wierzymy, że tak będzie, chociaż otchłań i w tym miejscu ma w sobie coś pochłaniającego nas, gdyż ten okres „gotów – daj znać”, też trwa znacznie dłużej, niż się spodziewamy. Bardzo często nowe życie rozpoczyna się w otchłani. Bóg rozpoczyna w nas nowe życie poprzez cnotę nadziei, która rośnie dzięki Bożym obietnicom, poprzez duchowe doświadczenie prawdy: “oczarowałaś me serce siostro ma, oblubienico, oczarowałaś me serce jednym spojrzeniem twych oczu” (Pnp 4,9) – to wystarczy, obietnica – “jedno spojrzenie”. Każdy z nas może otrzymać łaskę Bożej obietnicy, obietnicy wyjścia z konkretnej otchłani, rozwiązania konkretnej sprawy, relacji, która jest martwa na pozór (zarówno jak sądzę ogólnie, ale i szczegółowo, Bóg jest dawcą swych obietnic i każdemu rozdaje je według własnej mądrości i miłości). Jak Abraham, który otrzymał obietnicę potomka. Dzięki temu, że uwierzył, otrzymał nowe życie, poprzez nadzieję na nowe życie (pocieszające dla nas jest to, iż właściwie nikogo z nas Bóg nie przetrzyma w swej obietnicy tak długo, jak Ojca Wiary). Obietnica rozpoczyna zmartwychwstanie w naszym sercu. Podróż wychodzenia z otchłani, która potrwa dokładnie tyle, ile Bóg uzna za stosowne. Nadzieja wyraża realność życia, realność działania Boga w naszym życiu. Jeśli się zastanowimy, spojrzymy w przeszłość, zauważymy, jak bardzo Bóg już działał, chociaż, często zastanawiamy się, dlaczego działa nie tam, gdzie byśmy chcieli, a więc w tym, co boli, w tym, czego nie rozumiemy. Boża obietnica rodzi w nas pokój, radość, postawę oczekiwania na Króla, który zstąpi i wyciągnie z otchłani. Im bliżej wyjścia, tym bardziej przenikamy tą radością Adwentu. Jest jednak to nadal otchłań, gdyż tą siłą napędową nadziei na wyjście jest coś, co kojarzymy raczej negatywnie – tęsknota. Tęsknota jest tą nutą życia w otchłani, tym czymś, jak staram się napisać od początku, co sprawia, że choć martwe – jest i trwa. Trzymajmy się tej tęsknoty, tego okruchu życia w Otchłani (oczywiście, jeśli nie jest to toksyczne karmienie się przeszłością… życie Bożą obietnicą to inny zupełnie wymiar). W homilii św. Grzegorza Wielkiego na święto Marii Magdaleny w oficjum Godziny czytań, papież tak komentuje postawę Apostołki Apostołów: “Szukała i nie znalazła. Szukała dalej, wytrwale i znalazła, tęsknota rosła w miarę upływu czasu, kiedyś zaś stała się wielką, osiągnęła cel swoich pragnień. Święta bowiem tęsknota rośnie, gdy nie znajduje się przedmiotu swych pragnień. Gdy zaś czekanie usuwa tęsknotę, oznacza to, iż nie była to prawdziwa tęsknota. Taką właśnie prawdziwą tęsknotę przeżywał każdy, kto zdobył prawdę. Kościół w Pieśni nad pieśniami woła: Zraniona jestem miłością. Zaś nieco dalej: Omdlewa moja dusza”. Kto odsunie ten kamień? Nie wiem, ale tęsknię i idę za Tobą Panie, tam, gdzie prowadzisz, w górę, chociaż wrota nie tyle są daleko, ile nie wiem, gdzie są, ale to dobrze, sam z otchłani nie wyjdę, a Pan Panów nie potrzebuje mapy. W święto św. Marii Magdaleny – 22 lipca 2024 roku 1 Por. o. P. Oleś OP, Modlitwa pustyni [01] II Pustynia, czyli samotność, https://www.youtube.com/watch?v=zXO7l_BapXE (dostęp: 16.07.2024 r.). 2 Por. o. M. Stachowski OFMConv, Praca bez owoców: XIV B, https://www.youtube.com/watch?v=MawHoGVXW_I (dostęp: 16.07.2024 r.). 3 Zob. o. P. Oleś OP, dz. cyt. 4 Por. ks. K. Dąbrowski, Wyprowadzę cię na pustynię i będę mówić do twojego serca (Perła nr 7), https://www.youtube.com/watch?v=Kuqiq9amNyE&list=PLJG-_kkCHAJQJyy25qHibuSeiGP9dJp4t (dostęp: 16.07.2024 r.). 5 Por. Benedykt XI, Encyklika Spe salvi – o nadziei chrześcijańskiej, 32. 6 Por. P. Milcarek, Czy Pan Jezus był w piekle?, PCh24.pl, https://www.youtube.com/watch?v=VzDuWCSb-1g&list=PLJG-_kkCHAJQJyy25qHibuSeiGP9dJp4t&index=5 (dostęp: 16.07.2024 r.). 7 Zob. P. Milcarek, dz. cyt. 8 Por. P. Milcarek, dz. cyt. 9 Por. ks. K. Grzywocz, Dar wzajemnej miłości #3 – serce i nerki, https://www.youtube.com/watch?v=aeBWinBJUkA&list=PLJG-_kkCHAJQJyy25qHibuSeiGP9dJp4t&index=6 (dostęp: 16.07.2024 r.). 10 Zob. P. Milcarek, dz. cyt. 11 Por. ks. K. Grzywocz, dz. cyt. 12 Zob. o. W. Jędrzejewski OP, PRZEDZIERAJĄC SIĘ PRZEZ MROK, https://www.youtube.com/watch?v=vwhEi-eNNyA (dostęp: 16.07.2024 r.). Nawigacja wpisu Czas skończyć z liberalną demokracją Zmieniaj albo giń! – A. Leszczak