Wraz ze zmianą rządu otworzyła się możliwość na odgórnie wprowadzoną liberalizację kwestii obyczajowych w Polsce, czego echem jest powrót tematu prawnego usankcjonowania związków homoseksualnych oraz poszerzenia zakresu legalnej aborcji. Nikogo nie powinno to dziwić, w permanentnym stanie politycznej wojny wszystkich ze wszystkimi, grupy zainteresowane takimi zmianami pragną wykorzystać okienko niepewności i zamętu do wprowadzenia swoich reform. Póki nikt jeszcze nie wie, jaki właściwie będzie nowy rząd, a koalicje budowane szerokimi obietnicami na potrzeby wyborów nie spotkały swojego naturalnego końca w imposibilistycznym „nie da się” i „jest jak jest”, trwa najlepszy moment na kucie jeszcze gorącego żelaza. Skoro nowa władza zdobyła Polskę pod liberalnymi sztandarami, można wymagać od niej wprowadzania właśnie takich zmian. Obserwując całe zamieszanie z trybun antyliberalnych, można czuć gniew lub obrzydzenie, jednak sam proces prób wymuszenia ideologicznych zmian na formalnie wiernym im rządzie jest przecież lustrzanym odbiciem prób zmuszenia PiSu do faktycznej walki z aborcją. Racja, poparcie wielkiego kapitału i nowoczesnych instytucji międzynarodowych ma tylko strona liberalna, ale mechanizm jest ten sam – ideologiczni wyznawcy chcą zmienić świat na modłę swoich przekonań. Zasadniczo różnią się jednak wyznaniem i to liberałowie mogą pochwalić się większą spójnością.

W co się wierzy

Popularna, postępowa wizja świata oraz koniecznych do naniesienia na niego poprawek jest prosta: wolność jednostki oraz jej możliwość nieskrępowanej samoekspresji są najważniejsze, jednak zagrażają jej nieuzasadnione uprzedzenia i z gruntu głupie zabobony, które muszą zostać pokonane. I są pokonywane, dzięki czemu mamy postęp. Tak, tak, wizja liberalna jest o wiele bardziej złożona, a ja stosuję zbytnie uproszczenia, jednak powyższy opis to podsumowanie powszechnych podstaw poglądów i tyle wystarczy. Tłumaczy, co jest dobre (wolność), skąd bierze się zło (głupota i ciemnogród) i jak osiągnąć szczęście (usuwając ograniczenia wolności), a więc pozwala odnaleźć się w świecie oraz aktywnie go zmieniać. Nawet jeśli przeciętny Polak nigdy nie próbował samodzielnie skonstruować streszczenia swoich podglądów, to wszyscy doskonale wiedzą, że „moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się Twoja”, a wolność jest przecież rzeczą najważniejszą. Znowu, to uproszczenia, jednak zupełnie nieistotne, ponieważ wszystkie liczące się strony obecnego konfliktu kulturowego zasadniczo zgadzają się, że to dobre podstawy – jeśli nie w osobie swoich ideologów, to na pewno szeregowych wyznawców.

Oczywiście tak postawione priorytety pozwoliły nowej lewicy na szereg kulturowych zwycięstw, których mechanizm opierał się na ponawianiu pytania Co Ci przeszkadza, co robią inni ludzie?” oraz udowadnianiu, że od jednej małej zmiany świat się nie zawali. W połączeniu ze stale rosnącą jakością życia syty człowiek Zachodu na własne oczy mógł zaobserwować, że oto faktycznie, publiczne małżeństwa homoseksualne oraz dyskretne aborcje nie ograniczyły jego wolności. Skoro on nic na tym nie stracił, a ktoś inny jest dzięki temu szczęśliwszy (przecież inaczej by tego nie robił), to wprowadzone zmiany są dobre, a wcześniejsze przeciwne im poglądy faktycznie musiały być zwykłym, ciemniackim zabobonem. Jedno zwycięstwo zapowiadało kolejne tak, jak jedno bluźnierstwo wobec powszechnie wyznawanej wiary, nieskutkujące karą boską, zapowiada powszechną apostazję. Jeśli Zachód jest znacznie bardziej liberalny obyczajowo, a nie żyje gorzej od Polski, to związki partnerskie co najmniej nie pogorszą Twoich warunków życiowych, a może nawet je podniosą!

Zwyczajową odpowiedzią konserwatystów jest odwołanie się do wartości nadrzędnych. Przecież ludzie nie bezkręgowcami, które chcą tylko żyć i żreć, ale mają swoje ideały, za które walczą i umierają. To zdecydowanie prawda, tyle że nie znajdująca odbicia w dzielonych z postępowcami podstawowymi przekonaniami o wolności. Bo o ile wykształcony myśliciel-konserwatysta może wyprowadzać z powszechnych, lecz rozmytych wartości rodzinnych, patriotycznych czy judeo-chrześcijańskich recepty na chrześcijańską Polskę, to jego zdanie jest wyłącznie marginesem. O wiele powszechniejszą wersję konserwatyzmu obecną wśród prawicy można określić mianem zbastardyzowanego konserwatyzmu ewolucyjnego, który chce jedynie „by było tak, jak było”, bez głębszego zrozumienia zasad, które umożliwiły powstanie uwielbionego statusu quo. Można się zżymać, że to niezrozumienie prawdziwego konserwatyzmu i w tym właśnie miejscu na scenę wchodzi prawdziwie konserwatywne małżeństwo homoseksualne. Wprowadzone w wyspiarskiej ojczyźnie konserwatyzmu przez Partię Konserwatywną Camerona, umożliwiła zawieranie małżeństw pomiędzy dwiema osobami tej samej płci. Zmianę uzasadniano wolnością jednostki, ale również wartościami rodzinnymi – przecież z punktu widzenia konserwatysty małżeństwo jest lepsze od związku partnerskiego, prawda? Brzmi to jak żart i faktycznie częściej padało z ust nowej lewicy wyśmiewającej niekonsekwencję swoich oponentów, ale argumentu używano również w dobrej wierze, uzasadniając swój nietradycyjny zwrot w obyczajowości.

Ideologia chwili bez korzeni

Wiadomo, że twórcy i myśliciele konserwatywni sami nigdy nie dopuściliby do takiego wykrzywienia swojej idei, gdyż wszyscy zdawali sobie sprawę, że nawet jeśli nie wprost, to opiera się ona na podwalinach chrześcijańskich, które jednoznacznie potępia takie prawo. Równocześnie jednak wielowiekowe podwaliny i opinie kilku intelektualistów to za mało, by powstrzymać naturalny proces obumierania niepraktykowanej religii. Konserwatyzm uczynił pewne założenia na temat tradycyjnych, europejskich i chrześcijańskich lub przynajmniej niewrogich im fundamentów i społeczeństw, na bazie których ma operować, po czym, kiedy wszystkie z nich zaniknęły, naturalnie zaczął żyć własnym życiem. Dlatego też możliwym stały się takie potworki, jak uzasadnianie małżeństw jednopłciowych potrzebą małżeństw w ogóle. W obecnej formie może spełniać funkcję hamulca, który spowalnia liberalne kulturowo pomysły o kilka lat, dopóki odpowiednio duży odsetek populacji się do nich nie przyzwyczai, jednak nie jest w stanie sam nadawać kierunku. Może uważać, że szczęśliwsi i wolniejsi byliśmy w społeczeństwie z przeszłości, ale skoro zostało ono już zniszczone, nie będzie w stanie go odbudować z racji na całkowitą obcość względem tworzących go ideałów. Tradycyjne małżeństwo powstało dzięki skrajnej nietolerancji chrześcijaństwa dla wielożeństwa, będącego przecież jeszcze bardziej tradycyjnym modelem rodziny. Czy konserwatysta doby „wolności jednostki” jest w stanie wykazać tak jednoznaczny brak zgodny na inne modele związków? Czy w ogóle uzna tę sprawę za wartą jego uwagi i wysiłku, jak miało to miejsce chociażby przy kształtowaniu się prawa małżeńskiego w II RP? Oczywiście, że nie lub co najwyżej przez krótki czas, dopóki sam nie przyzwyczai się do nowych rozwiązań.

W tym zakresie prześmiewcza krytyka prawicy jako niezgadzającej się na postęp przez swoje zacofanie i strach przed zmianą odnajduje pewne uzasadnienie, jako że najpopularniejszy, ewolucyjny konserwatyzm faktycznie uzasadnia swój opór niebezpieczeństwem wynikającym ze zbyt szybkich zmian. Uformowany myśliciel potrafi wskazać, co właściwie chce chronić i na jakie zmiany nie zgodzi się nigdy. To rozsądne zachowanie: nikt przecież nie nakarmi swojego dziecka nieznanym produktem, dopóki nie pozna jego składu i działania. A na azbest w kaszce mannej nie zgodzi się nigdy. Wymaga to jednak rozwiniętej samoświadomości oraz zdefiniowanych ideałów, których nie da się zastąpić mglistymi wartościami rodzinnymi, pod które zręczny manipulator podepnie dowolne rozwiązanie. Dla rodziny aborcja to morderstwo jej członka, dla wartości rodzinnych to synonim planowania rodziny, możliwość skupienia się na starszych dzieciach, itd. Konserwatyzm pozbawiony obiektu wartego konserwowania to ideologia lusterka cofania. Niestety sam z siebie nie wskazuje, co dokładnie należy poddać ochronie ,a jego reprezentanci niechętnie rozwiewają wątpliwości, sami chętnie korzystając z upadku obyczajów. W końcu jednoznacznie zdefiniowane i bronione małżeństwo to nie tylko brak dwóch gejów na ślubnym kobiercu, ale i kochanek, rozwodów, powtórnych związków…

Dlatego też nie tylko przewiduję rychłe pojawienie się nieironicznego argumentu o wyższości konserwatywnych homo-małżeństw nad zdeprawowanymi homo-związkami partnerskimi na kocią łapę – ja się z nim zgadzam! Oczywiście tylko na gruncie bezideowego duetu „aby było tak, jak było” z jednej i „byle nie za moje pieniądze” z drugiej strony. Jeśli natomiast ktoś wolałby nie zgodzić się na takie oraz wszystkie kolejne liberalizacje polskiego życia społecznego, należy umieć wskazać prawdziwy ideał, w który szczerze się wierzy, oraz polubić bycie w mniejszości. Wtedy ewolucyjny konserwatyzm można nawet polubić lub stosować we własnym celu, skoro cel w ogóle się posiada.