Te wybory, jak każde inne od co najmniej 2015 roku pokazały to samo, co dla każdej osoby myślącej kategoriami struktur społecznych jest oczywiste. Wyborcy, co do zasady, idą za swoim interesem klasowym. 

Mowa tu oczywiście o dorosłych wyborcach, pracujących i rozumiejących, że polityka bezpośrednio wpływa na ich życie. Czyli takich, którzy skończyli co najmniej 25 rok życia i z doświadczenia mają punkty odniesienia wobec ich obecnej sytuacji.

Jakiś czas temu, jeszcze przed wyborami samorządowymi, Krzysztof Bosak poszedł do podcastu Kuby Wojewódzkiego rozmawiać i pokazać się jako ten, który może z warszawską elitą wymieniać poglądy jak równy z równym. Wcześniej przestrzegał warszawskich bogaczy przed tym, że elementy Zielonego Ładu szkodzą a Konfederacja ich problem rozwiąże. Powyborczo natomiast, na antenie Radia Wnet stwierdził, że Kaczyński ma kompleks wobec elit, bo został z nich wykopany, zresztą błędnie interpretując słowa Ziemkiewicza.

No i dlatego właśnie ciężko mi traktować Krzysztofa Bosaka na poważnie. Polityk ten ma niezwykłą umiejętność sprawnego poruszania się argumentami podczas dyskusji, wszystko w tym, co mówi jest logiczne, płynne i poukładane. Sęk w tym, że nic z tego skoro nie rozumie, jak zresztą zdecydowana większość komentariatu, jak funkcjonują polskie podziały polityczne i że on tutaj szpagatu magicznie nie wykona.

Jak to funkcjonuje bardzo dobrze rozumie prezes Kaczyński i być może, takiej wiedzy nie jestem pewny po oczekiwaniu innego wyniku wyborczego, Donald Tusk. Polska stoi na konflikcie, który nie polega na kłótni pomiędzy tymi panami a dwiema strukturami, które reprezentują.

Można te konflikty wykorzystać lub uznać, że one są wykreowane sztucznie.

Konfederacja karmi swoich wyborców naiwnym mitem o tym, że konflikt Tuska z Kaczyńskim został wykreowany na użytek polityczny i służy im obu. Faktycznie, służy im obu, ale oni go nie generują a wykorzystują jego istnienie.

Konflikt ten osadza się na podziale klasowym. Ubodzy, bezrobotni, emeryci, ci z prowincji, gorzej wykształceni i robotnicy, czyli społeczny margines czuje się nie reprezentowaną w ogólnym dyskursie częścią społeczeństwa, a przynajmniej będącą na jego uboczu.

Pomimo, że są to ludzie bez udziału w strukturach realnej władzy lub tak zwanego rządu dusz, tworzą razem, nieładnie mówiąc, masę tak dużą, że pokrywają blisko połowę polskiego społeczeństwa.

Ich krzyżyk przy kandydatach Prawa i Sprawiedliwości podczas wyborów jest tym bardziej oczywisty, że tak jak ten margines społeczeństwa czuje się odrzucony, tak w świecie polityki partia Kaczyńskiego jest uznawana za “przypałową” i “zaściankową”. Ta emocja w pełni się uzupełnia.

Świat polityki przenika się ze światem ludzi także w drugą stronę. PiS pomaga prowincji i uboższej części społeczeństwa przez programy socjalne, przy wprowadzanym ustawodawstwie starannie podkreślając, że poprawia to ich byt, a nawet awansuje w drabinie społecznej.

To, że najpopularniejsza w kraju partia doskonale wie, jak powinna prowadzić politykę wobec swojego elektoratu świadczy kazus TVP Info. Dla niektórych telewizja ta była wzorem tępej i bezmyślnej propagandy. Faktycznie była ona obliczona na prostszy elektorat PiSowski, u którego taka wrażliwość przekazu miała skutecznie rezonować. Inna sprawa, że w mojej ocenie PiS przeszacował w tym przypadku prostotę swojego elektoratu, o czym zresztą osobiście rozmawiałem post factum z prof. Glińskim, Ministrem Kultury w poprzednim rządzie.

Tożsamo sprawa się ma z elektoratem Koalicji Obywatelskiej. Elity, średnia i wyższa klasa oraz wszelcy aspiranci do tychże właśnie elit, z założenia są liberalne i chcą mieć poczucie wyższości, mandatu moralnego do pouczania, poczucia wyższości wynikającej z wykształcenia i lepszego życia. Brzmi to albo absurdalnie albo brutalnie, ale dokładnie tak działa ludzka natura – wyższa pozycja w drabinie społecznej premiuje samopoczucie ważności i wyższości.

Neoliberalizm, nawet ten odarty z darwinistycznego korzenia liberalizmu, służy takiemu właśnie procesowi. “Chcącemu nie dzieje się krzywda”.

Materialnie przejawia się to w niezadowoleniu z sytuacji, w której kasjerka z Biedronki może zarabiać tyle, ile pracownik uczelni czy nauczyciel, co stanowiło jeden z głównych sztandarów niezadowolenia z poprzedniej władzy. Innym takim sztandarem jest wyższoklasowe uniesienie inteligencko-emocjonalne o prześladowaniach ludzi LGBT czy migrantów. Za tym poczuciem rzekomej, nierzadko nawet autentycznej empatii, stoi zwykły egoizm klasowy, potrzeba poczucia się jako osoba wrażliwsza, odbiegająca od niskich pobudek drobnomieszczaństwa.

Można zaklinać rzeczywistość i twierdzić, jak w endeckich bajkach, że ten topór wojenny da się zakopać, a celem jest wspólna Polska od robotnika przez inteligenta po biznesmena.

Ta idea jest szlachetna, a nawet okresowo możliwa do zaimplementowania w szczególnych warunkach, ale w obecnych, o takim rozłożeniu geograficznym, systemowym i społecznym, nie.

W systemie demoliberalnym i kapitalistycznym ten konflikt jest sporem egzystencjalnym, ustawiającym naturalną hierarchię społeczną i fundamentalne interesy klasowe. Poza tą emocją będzie tylko część elektoratu labilnego, nastawionego na emocje (głównie młodzi) i ci, których los waha się pomiędzy elitami i marginesem.

Chcecie końca tego konfliktu? Pora zmienić system.

By Łukasz Burzyński

Tutaj jest biografia