Temat zamiłowania młodych Polaków do zagranicznych podróży należy do jednej z moich ulubionych kategorii – jest to „tykająca bomba”. Dotknięcie jej z którejkolwiek strony zawsze spotyka się z silną reakcją większości „współwłaścicieli” tego domku z kart. Pojawia się często prosta reakcja szczerego zdziwienia: „Podróże? Prosta sprawa – jedni lubią, inni nie – żadna filozofia”. Słychać u niektórych podświadome przerażenie, czują intuicyjnie, że jest jakieś drugie dno, że jest zasadne stawiać pytania o te podróże w życiu z punktu widzenia etyki, a więc takiego, który porusza nasze osobiste sumienia i każe nam stawiać fundamentalne pytania o własne życie, o to, gdzie zmierzamy, czego pragniemy. O to właśnie domek z kart. Misternie zbudowana delikatna budowla i lęk, że jakiekolwiek pytanie, czy wątpliwość będzie wyjęciem karty, która spowoduje zawalenie się tej pięknej, świecącej na zewnątrz, ale upiększonej wewnątrz atrakcji. Temat podróży chciałbym rozwinąć także w refleksję nad tym, w jaki sposób żyć, towarzyszyć i pomagać tym młodym osobom, które zamieszkały w tej papierowej chałupie.

Socjologiczny rzut oka

Sporym echem odbił się wywiad, którego udzielił dr Dominik Lewiński dla portalu Forbes w styczniu tego roku[1]. Niniejszy akapit chciałbym oddać socjologii i wyciągnąć z niego najważniejsze wnioski:

  1. Wydaje się, że podróże otwierają nas na inne kultury, a z badań wynika, że jest odwrotnie, rodzą nietolerancję.
  2. Podróże zagraniczne są w oczach wielu obowiązkiem społecznym. Ktoś, kto dziś nie podróżuje, wydaje się nudny. Podróże są dzisiejszym szlachectwem.
  3. Podróże zagraniczne są dzisiaj jednym z największych pragnień i marzeń młodych Polaków, zwłaszcza kobiet. Marzenie te deklarowane jest częściej niż chęć założenia szczęśliwej rodziny.
  4. Wielu podróżuje wyłącznie dla odhaczenia destynacji – wycieczki te często są nijakie, bezsensu, bez wartości. Z większości z nich człowiek nie wynosi żadnej nowej wiedzy ani mądrości życiowej.
  5. Podróże są niewymagające, stanowią łatwy zysk społeczny.
  6. Próbujemy oszukać własne serca, twierdząc, że wspomnienia z nijakiej podróży świadczą o lepszym w sensie moralnym życiu, niż te, które w centrum stawia kupno drogich rzeczy. Same w sobie jednak nie stanowią głębokiej wartości.
  7. Podróżujemy głównie do miejsc, które widzieliśmy w telewizji lub w mediach społecznościowych i pod tym kątem je oceniamy. Wracamy bardzo często zawiedzeni – zwiedzana miejscówka okazuje się na żywo mniej interesująca niż nasze wyobrażenia o niej.
  8. Podróże są już tak powszechne, że zaczynają dzielić ludzi na lepszych i gorszych. Lepsi poznają dalekie, egzotyczne kraje; gorsi zaś jeżdżą na wakacje all inclusive.
  9. Podróże stanowią ucieczkę od życia, zwłaszcza dla osób pracujących w korporacjach, pracujących ciężko (nadgodziny) lub niewidzących zbyt wiele sensu w wykonywanej pracy.
  10. Część osób nie wyobraża już sobie życia bez podróży, gdyż nie zna lepszego sposobu na wypełnienie pustki swego życia.
  11. Podróże są współczesnym opium dla ludu, swoistą nagrodą za ciężką pracę, która sprawia, że ludzie się nie buntują i nie zamierzają zmienić swego życia.
  12. Podróże po Polsce nie są w cenie. Młodzi i elity szukają zresztą miejsc „bez Polaków”. Wielu zna lepiej Nowy Jork niż miasto, w którym mieszka.

Słuszna miara

Chcąc rozwinąć refleksję, muszę poczynić uwagę metodologiczną, która ustawi niniejsze rozważania w odpowiedniej optyce, choć, jak zaznaczyłem we wstępie, emocje „twardych serc” i tak mogą wysnuć wniosek: „zadaje pytania o podróże? A więc jest przeciwny im i demonizuje tę sferę; krótko mówiąc przesadza…”. Zostawmy ich. Podróże młodych Polaków są dla mnie jedynie jednym z (a może nawet dziś najlepszym) papierkiem lakmusowym do zrozumienia mentalności tego pokolenia, do rozpoznania pewnego zniewolenia konsumpcjonizmem i materializmem. Podróże zagraniczne nie są złe same w sobie, przeciwnie – jest rzeczą oczywistą, że wiele dobrego można z nich wynieść, wiele się nauczyć (choć zasadne jest stwierdzenie dr Lewińskiego, że wielu podróżujących żadnej nowej mądrości życiowej nie przyswaja…). Są stałym elementem kształcenia Europejczyków. Mogą i często są prawdziwą pasją wielu ludzi. Są nadto przyjemne, podczas nich człowiek odpoczywa – jest to słuszny czas i rozrywki, i przyjemności. Ani krytykować, ani zwalczać nie należy również „chwalenia się” podróżami w mediach społecznościowych, bo te są już nieodłączną częścią naszego życia, a przez to środkiem do wyrażenia normalnej radości z rzeczy, które w życiu robimy. Czemu, w czasach smutku i przygnębienia, mielibyśmy krytykować tych, którzy naturalnie się cieszą? Absolutnym kuriozum jest także definiowanie doświadczonego podróżnika jako kogoś „zepsutego”. Nie jest winą podróży, że „ten świat” uczynił z nich jedno ze swoich ulubionych narzędzi, nie oznacza przy tym, że panuje on w sposób całkowity w ludzkich sercach. Takie podsumowanie zjawiska byłoby jedynie pływaniem po powierzchni. Tak samo prostackim zarzutem jest odpowiedź wobec tych, co zadają pytania, jak to czasem się słyszy – „jesteś biedny, leniwy i przeraźliwie nudny, sfrustrowany życiem, pochłonięty przez zazdrość”. Do prostactwa można się jednak serdecznie uśmiechnąć.

Trzy wątki wydają się tu kluczowe i one będą określać w jaki sposób ci, którzy „są solą ziemi”, powinni w sposób praktyczny „miłować bliźniego swego”.

Czemu uciekasz?

Współczesny młody Polak próbuje uciec od swojego życia, które wydaje się trudne. My tak bardzo ulegamy presji tego świata, że ze względu na pożądanie zbytków, które są modne, skazujemy się na niewolę pracy, której nienawidzimy, w której nie widzimy sensu; na życie, które wysysa z nas energię. Tak bardzo chcemy być bogaci, że oddajemy się w niewolę Mamony i szukamy takich sposobów, aby uciec od tego życia, choć na chwilę. Po co uciekamy? By poczuć się wolnymi, bez zmartwień, presji, obowiązków, które nie tylko, że nie wybraliśmy, ale w swym sercu wciąż negujemy jako coś dobrego (a nawet odbieramy im pożyteczność). Tę postawę w pełni można zrozumieć. Jeśli nie chcemy zrzucić tego gorsetu, ratunkiem wydaje się tymczasowa ucieczka. Ona zresztą w ogóle jest częścią naszego życia. Zdrowo jest bowiem udać się na jakiś czas, gdzie zostawiamy za sobą świat, niejako zapominamy o trudach swego życia, po to, by nabrać sił. Mówi się jednak, iż współcześni Polacy często nie umieją odpoczywać i wracają z wakacji bardziej zmęczeni, niż wyjechali. To jest efekt tej ucieczki. My tak odczuwamy presję, tak mocno zmagamy się ze sobą sami, że nie wystarczy wyjechać gdzieś daleko, lecz tam „w dalekim kraju” szukamy mocnych wrażeń, nawet chcemy się zmęczyć, zająć swą głowę adrenaliną, która nie będzie zwykłą polopiryną. Szukamy morfiny, która wycieńcza organizm. W tej sytuacji sól ziemi musi odnaleźć w sobie empatię i łagodność, aby towarzyszyć osobom, których życie staje się udręką. W tym kontekście ciężko ich pytać o te podróże. Odczują to jako atak na to, co ich czyni wolnymi, ale większość z nich czeka na lekarzy dusz, którzy dodadzą im otuchy i odwagi, by zmierzyć się z własnymi ranami. Nie bawiąc się w żadne psychoanalizy – w tej sytuacji należy podać słowa Prawdy, twardej jak skała, jednocześnie przytrzymując rękę człowieka, aby nie uciekał, lecz aby pozostał w stanie świadomej konfrontacji z sobą samym, która na początkowym etapie bywa bardzo bolesna. Potem już i tak, musi samemu chcieć pójść drogą wolności.

Co będę miał dobrego w tym życiu?

Słyszę często: „coś z tego życia trzeba mieć, jakąś nagrodę za trud”. I znów – po ludzku w pełni można to zrozumieć. Jeśli ktoś haruje, tego nie chcąc, jeśli ktoś poświęca połowę swego dnia na rzeczy, których nie lubi, które go nie rozwijają, nie rozwijają jego talentów, nadto często opierają się na silnej konkurencji, która jest obca wrażliwym osobom, owo pytanie można uznać za zasadne. To jest ta sama konstrukcja życia. Jeśli nie chcemy naprawić cieknącego dachu, trzeba podstawić miski, aby woda nie zalewała reszty pomieszczeń. Mam wrażenie, że presja społeczna jest tak gigantyczna, że często po chrześcijańsku trzeba pomóc podstawić kolejne wiadro, zanim zada się pytanie, czy aby na pewno z dachem jest wszystko w porządku. Prawda podawana z Miłością, prawie zawsze opiera się na jakiejś konkretnie istniejącej relacji. Człowiek z ulicy może, choć rzadko kiedy trafia bezpośrednio do nas. A jednak, gdy słyszę (a jest to bardzo częste), że „muszę mieć jakąś nagrodę za tę pracę” – to: po pierwsze, zadaje pytanie, czy aby nie przesadza, bo są tacy, którzy pracują w zwykłym korpo na bezsensownym stanowisku, ale… niewiele robią…; po drugie: zadaję pytanie, ile można żyć takim stylem życia, gdzie podróż zagraniczna (przecież są ludzie, którzy cały rok pracują i biorą nadgodziny, by na trzy tygodnie polecieć na Malediwy!) stanowi ową nagrodę? Ile? Dwa lata? Trzy? Wydawało mi się, że zdrowy człowiek nie pociągnie dalej bez czegoś głębszego, ale uświadomiono mi, że bardzo ładnie wydłuża tę agonię życia, modna także dziś psychoterapia (po freudowsku uświadamiająca takiemu delikwentowi, że przecież przyjemności pragnie). Pytanie o to, czy mogę mieć coś z takiego życia (już w nim pobrzmiewa smutek i tęsknota za czymś innym, za wyjściem z tej klatki) jest pytaniem o sens w życiu. Od wieków wiadomo, że to nie przyjemności prowadzą do szczęścia, lecz sensowne życie. Podróże są zbyt ulotne, by mogły stać się naszym logosem. Taki sens nadaje tylko miłość, a więc relacje, głównie rodzinne. By odkryć go w życiu potrzeba jednak nie emocji i pragnień, a myślenia i decyzji. Serce krawi na widok tylu młodych Polaków, którzy zadają pytanie o sens swego życia, wcale go nie szukając. A bezsens odbiera nadzieję, rodzi nihilizm, prowadzi do depresji. Szczytowy moment tego stanu to brak naturalnej (choćby ulotnej) radości z jakiejkolwiek rozrywki. Znam i takich, którzy snują się po krajach tego świata, nie wiedząc już po co. Podróż donikąd w sposób dosłowny. Przyzwyczajeni, ale i odporni na proste radości. Nie pomoże tu tani coaching: „ciesz się z tego, co masz, ciesz się z małych rzeczy”, gdy brak świeżej wody w bajorze życia. Ten poszczególny akapit zakończę nutą nadziei – jeśli odnajdziemy sens życia w miłości, wszystkie „przyjemności i rozrywki świata” wracają na swoje miejsce. Wtedy każda podróż realnie nas cieszy, ale już inaczej; często przecież staje się przebywaniem z kimś, podróżowaniem z kimś, życiem z kimś.

Głód zauważenia przez drugiego

Usłyszałem niedawno, że współczesny feminizm promuje tezę, że kobieta może robić w życiu, co tylko chce, ale jest tam ukryta gwiazdka – o ile pozostanie kobietą sukcesu w oczach tego świata. Wydaje się, że podobnie jest dziś z pasjami. Podziwia się ludzi, którzy posiadają pasje i nimi żyją, ale jest pewne ale – o ile pasje te są społecznie pożądane, są przedmiotem pewnej zazdrości, świadczą o pewnej pozycji materialnej. Nie ma znaczenia, czy wymagają one wielu umiejętności, czy są interesujące, czy na pewno człowiek jest w nie zaangażowany. Królową tych pasji są dziś podróże zagraniczne, a najważniejsze kryterium oceny ich to „fajność”. Słowo fajny jest jednym z najmniej zdefiniowanych słów w naszym języku. Ma w sobie coś właśnie z bycia przedmiotem pożądania społecznego, z drugiej zaś jest zaprzeczeniem czegoś nudnego (w oczach tego świata!). Efektem tego jest wielu młodych ludzi, którzy mają niesamowite pasje, a są przedmiotem niekiedy nawet wyśmiania! Wydaje mi się zresztą, że każdy z nas posiada jakieś zainteresowania, które większość uzna za nieciekawe. Jakim dramatem naszej współczesnej kultury jest to, że je chowamy pod kocem, by nikt nie widział; są jakimś przedmiotem naszej samotności, a przecież bardzo często wyrażają najgłębsze pokłady naszego ja. Temat to jednak nieco inny, wróćmy do podróży – królowej modnych pasji. Jest w tym coś budującego chyba polski etos mieszczaństwa współczesnego. Mody mają w sobie coś wspólnototwórczego, budują pewne konwenanse, które dają nam poczucie bezpieczeństwa, wzajemne zrozumienie; dają nam ścieżki życia z innymi, które ułatwiają nam budowanie (płytkich co prawda, ale jednak) relacji. W świecie wygłodniałych serc z pełnym zrozumieniem można przyjąć poszukiwanie akceptacji grupy społecznej, w której żyjemy na co dzień. Aby być w pełni sobą, trzeba być dziś naprawdę „twardym gościem”, pełnym odwagi, ale przede wszystkim radości życia, która sprawia, że nie izolujemy się od innych, przeciwnie, „żyjemy z nimi razem”. Takie silne jednostki są zresztą powszechnie szanowane. Nie każdego na to stać. Może naszym zadaniem jako chrześcijan jest pobudzać sumienia, aby człowiek sięgał głębiej i wyżej, a nie prostego niszczenia pewnych schematów; schematów, które skądinąd tworzą everymana, jak pisał Morus. Podróże zagraniczne posiadają nimb bycia niebanalnym. Efekt jest taki, że po jakimś czasie wielki podróżnik staje się w naszych oczach najbardziej właśnie banalną, sztampową osobą. Któż dziś nie podróżuje? – można z uśmiechem zapytać, to takie nieoryginalne. By wyostrzyć tę sprawę, podam nieco inny przykład. W opinii większości do najczęstszych pasji Polek należy taniec. Niegdyś miałem okazję na pewnym spotkaniu towarzyskim obserwować zbiorowy zwrot mężczyzn ku pewnej damie, która oświadczyła publicznie, że nie lubi tańczyć. Nie było w tym jakiejś męskiej pogardy do tańca, tym bardziej że w gronie tym było wielu panów lubiących tę rozrywkę. Jednak panna ta wydawała się w oczach wielu niesamowicie oryginalną, inną, mającą w sobie coś „nie z tego świata”. Czy rzeczywiście tak było? – nie wiem, ale samo to wyznanie zrobiło duże wrażenie. I tu chyba chrześcijanie mogą być takim świadectwem. W żadnym wypadku nie twierdzę, że ludzie wierzący nie powinni podróżować lub powinni podróżować i tego nie lubić. Chodzi o bycie wolnym na sposób Chrystusowy, wolnym od presji społecznych, wolnym od lęków, bycie odważnym, świadczenie wobec innych, że można inaczej, głębiej, sensowniej bez wyrzutów wobec kogokolwiek, bez oskarżania; raczej będąc inspiracją wolności, niż rzuconym kamieniem. Ach, przecież tacy ludzie są źródłem żywej wody! Spotkanie ich może odmienić niejedno życie. Dlaczego mówię o tym w kontekście podróży? Bo dziś wśród młodych „wypada, a nawet trzeba podróżować”. Osoba bez tej wewnętrznej siły, którą daje radość wiary, a nie podróżująca, staje się w oczach wielu mieszkańcem krainy nudy, największego wroga przebodźcowanego człowieka dwudziestego pierwszego wieku. Tak, w tym świecie, gdzie stawia się na to, by w wolności słowa być asertywnym i mieć zawsze własne zdanie, w pewnych modnych sprawach, jak podróże, większości Polakom trudno być sobą. To nie kwestia podróżowania czy niepodróżowania, ale siły własnego charakteru.

*

Na koniec krótka uwaga o nawykach życiowych. Zbyt wielu młodych katolików żyje iluzją, iż porzucą swoje modne zwyczaje w jednej chwili, jeśli tylko znajdą odpowiednią osobę do założenia rodziny. Ta ułuda nie jeden związek już zniszczyła. Przemiana serca musi być wcześniejsza i głębsza, trzeba się przygotowywać do wielkich spraw Bożych, a nie żyć beztroską. W istocie osobie zanurzonej w konsumpcję i rozrywkę, a wyrażającej pragnienie czegoś głębszego, wcale nie będzie tak łatwo odejść od nałogowej ucieczki od nudy. Poświęcony czas i uwaga oraz codzienne wychowywanie dzieci wymaga pewnego poziomu ukształtowania siebie samego, bez tego człowiek łatwo ucieka, czując znużenie rzeczami wielkimi, a niekoniecznie łatwymi. Uświadomiłem sobie po raz kolejny wagę tej kwestii, dzięki niedawnemu artykułowi na portalu Newsweek. Cytuję nagłówek, pozostawiając bez zbędnego komentarza, dla uchwycenia jak daleko przebodźcowanie pożarło kontakt z rzeczywistością i drugim człowiekiem: „Agnieszka wierzyła, iż po porodzie będzie mieć czas na podróże. «Była w szoku»”[2].

„Nie jest dobrze służyć czasowi, lecz należy służyć Panu”

Ta słynna maksyma św. Atanazego dobrze oddaje chrześcijański stosunek do „tego świata”. Absolutna kontrrewolucja jest częścią rewolucji. Życie nie może składać się wyłącznie z samej walki, bo „władcy tego świata” zależy na tym, by „ten świat” nas wchłonął, czy to poprzez tryby maszyny, czy też poprzez bunt. W takiej postawie negowania wszystkiego co modne można także łatwo popaść w konflikt z symfonią katolickiej prawdy, w której owszem, wypada te nuty, które są zapomniane lub dziś wymazywane, grać jakby z większą werwą, tym samym nie należy zapominać o pozostałych, nawet o tych, które we współczesnym świecie również wybrzmiewają, tak, by nie utracić niczego, co dobre i prawdziwe, co warte ocalenia. Podstawą etyki jest dobro i zło. Mylą się zatem ci, którzy uważają, że wszystko, co modne jest złe, a wszystko, co niepoprawne politycznie jest dobre. Lubię powtarzać znany fakt, że jeśli świat mówi A, to Kościół wcale nie mówi minus A, lecz Alfa i Omega, przekracza tę ziemską rzeczywistość, sięga głębiej, dalej, a „Boża łaska buduje przecież na naturze”.

Napomnienie braterskie jest wyrazem miłości bliźniego. Mam jednak wrażenie, że dziś nie wiemy, co się kryje pod tymi słowami. W świecie zranionych niejedno zwrócenie uwagi odbierane jest jako ukamieniowanie, a jednak trudno każde napomnienie uznać za wyraz miłości. Ta chyba najczęściej (aczkolwiek nie zawsze, ze względu na twórczość cnoty miłości, która korzysta z arsenału wielu środków) wiąże się z podarowaniem drugiemu nadziei i zauważeniem potencjału dobra, które tkwi w człowieku. Jednocześnie, na co zwraca uwagę papież Franciszek w swojej adhortacji o powołaniu do świętości w świecie współczesnym Gaudete et exsultate[3], każdy z nas potrzebuje miłosierdzia, dlatego powinien je okazywać. Wielu młodych Polaków ulegając presji i modom, próbuje łatać pustkę życia także gonitwą, za co raz to dziwniejszymi zagranicznymi podróżami. To przecież każdy z nas również się ze sobą zmaga, również zmaga się z tym światem, także w tym kontekście (ucieczki od życia, wypełnianiu pustki w sercu, czy głodu akceptacji). Rozważania na ten temat nie są obce autorowi niniejszego eseju. Jeśli słowa prawdy połączone są z zazdrością czy frustracją spowodowaną własnym życiem – miłości w tym nie znajdziemy. Przekonanie, że ktoś, kto praktykuje rzeczy dziś modne i popularne, jest zepsuty, zły, tudzież jest „słabym człowiekiem”, który uległ innym – to przecież czyste kuriozum. Jeśli zaś mówimy Prawdę z wolnością, nadzieją i radością życia, słowa te wtedy stanowią odpowiedź na Chrystusowe pytanie – „sól nie zwietrzała”.

Autor: Michał Kmieć

[1] https://www.forbes.pl/life/travel/40-latkowie-podrozuja-bez-sensu-sami-sie-wyzyskuja-biora-nadgodziny-byle-wyjechac-do/pdgkkfn (dostęp: 4.06.2024 r.).

[2] https://dziecko.co.pl/30-letnie-mamy-agnieszka-wierzyla-iz-po-porodzie-bedzie-miec-czas-na-podroze-bylam-w-szoku-16421855.html (dostęp: 4.06.2024 r.).

[3] „Trzeba pomyśleć, że wszyscy jesteśmy armią rozgrzeszonych. Na każdego z nas spojrzano z Bożym współczuciem. Jeśli szczerze zbliżymy się do Pana i wyostrzymy słuch, to zapewne czasami usłyszymy ten wyrzut: „Czyż więc i ty nie powinieneś był ulitować się nad swoim współsługą, jak ja ulitowałem się nad tobą?” (Mt 18, 33)” – Franciszek, Adhortacja apostolska Ojca Świętego Franciszka Gaudete et exsultate o powołaniu do świętości w świecie współczesnym, 19 marca 2018 r., 82.