Żołnierze na straży granicy Polski

W końcu się znudzą?

W postkomunistycznych systemach wychowawczych funkcjonuje pewien charakterystyczny sposób radzenia sobie z gnębieniem jednych podopiecznych przed drugich. Z grubsza polega on na ignorowaniu problemu, dawaniu kolejnych szans gnębiącemu oraz wymuszaniu uległości ofiary, ponieważ rzekomo dzięki temu oprawca kiedyś się znudzi i przestanie. System ten oczywiście nie działa, prowadzi do wzrostu patologii i prób zamiecenia pod dywan coraz większych skandali powodowanych przez rozzuchwalonego krzywdziciela.

Szczęśliwie jest on obecnie powszechnie potępiany i stopniowo rugowany, jednak wymaga to zdecydowanego działania z zewnątrz, np. z inicjatywy rodziców lub mediów oburzonych szczególnie drastycznym wypadkiem, do którego mogło nigdy nie dojść. Przy braku zewnętrznej presji układ ten potrafi trwać latami, chociaż w teorii nie realizuje przecież niczyich interesów, poza marginalną w gruncie rzeczy grupą patologicznych dręczycieli. W praktyce jest on jednak na rękę zobojętniałym opiekunom i nadzorcom, którzy zyskują spokój, schodząc z drogi konfliktowym podopiecznym. Konia z rzędem temu, kto nigdy nie spotkał się z praktyką przepychania łobuzów do wyższej klasy, bez względu na ich faktyczne wyniki w nauce, byle tylko jak najszybciej pozbyć się ich ze szkoły.

Zasadniczy problem obecnego kryzysu imigracyjnego polega na tym, że polskie elity zdecydowały się użyć powyższego schematu względem całego społeczeństwa, a w szczególności względem bezpośrednio zaangażowanych mundurowych. Uzbrojone bandy imigrantów od miesięcy eskalują sytuację na granicy, sprawdzając, na jak dużo mogą sobie pozwolić. Szeroko komentowane morderstwo żołnierza nie pojawiło się znikąd, lecz poprzedzały je inne, stopniowo nasilające się ataki.

Mimo to, temat realnego i codziennego zagrożenia życia funkcjonariuszy celowo pomijano, dopóki tylko było to możliwe. Komentowano mury, programy relokacji lub cokolwiek innego, byle nie to, że dzień w dzień ktoś nastaje na życie polskich żołnierzy. Wszyscy zgadzają się, że ignorowanie problemów nie działa, a oprawca nie znudzi się krzywdzeniem ofiary. Mimo to, w przypadku zastosowania tego mechanizmu spychologii i bierności do spraw wagi najwyższej i państwowej, wielu ludzi uznało go za akceptowalne rozwiązanie.

Już to przerabialiśmy

Prostym wytłumaczeniem jest naturalna bierność obserwatorów, niedotkniętych bezpośrednio przez problem. To nie na komentatorów zebranych na mediach społecznościowych spadają kamienie i gałęzie przerzucane przez mur. Powszechnie znany jest obraz tłumu gapiów, który nie udzieli nawet najprostszej pomocy. Cóż dopiero w sytuacji, kiedy kryzys rozgrywa się na drugim końcu kraju, a każdy kolejny rząd zapewnia, że w pełni go kontroluje. Poza tym, cóż może uczynić jeden obywatel względem biurokratycznej maszyny kierującej sprawami kraju?

Taka odpowiedź, skupiając się na jednostce, pomija aspekt całego społeczeństwa – czyż to nie ogólny opór wobec muzułmańskiej imigracji w okolicach 2015 roku przyczynił się do zmiany rządu oraz polityki kraju w tym zakresie? Wtedy jednak społeczeństwo posiadało konkretną, a przy tym całkowicie niepoprawną politycznie wizję rozwiązania problemu. Powszechne hasło „ani jednego imigranta”, chociaż nierealne, bo przecież muzułmańska imigracja nigdy nie spadła do zera, dało paliwo do efektywnych zmian politycznych. Obecnie masy boją się wyrażać wizję rozwiązania problemu ataków na granicy, co umożliwia rządzącym elitom trwanie w bezczynności.

Taki stan rzeczy powinien budzić zdziwienie, ponieważ Polska już raz musiała poradzić sobie z bardzo podobną sytuacją. Po odparciu bolszewickiego ataku na świeżo odrodzoną Rzeczpospolitą i ustanowieniu wschodnich granic II RP, nasze relacje z Rosją Radziecką pozostały w stanie pełzającego konfliktu. Od samego początku ponad 1400km pogranicza było terenem działania wrogich agentów, radzieckich rajdów dywersyjnych oraz napadów zbrojnych grup wyruszających za przyzwoleniem ZSRR z jego terenów.

Dlatego też Polska była zmuszona powołać wojskową formację Korpusu Ochrony Pogranicza, która z bronią w ręku odpierała ataki wrogiego sąsiada. Warto podkreślić, że KOP stosował „bezwzględne prawo odwetu, które dało zresztą doskonałe wyniki”, cytując ówczesnego szefa sztabu KOP. W odpowiedzi na porwania polskich żołnierzy, nie tylko porywano radzieckich bojców, ale chwalono się tym w gazetach! Armia i społeczeństwo doskonale rozumiały, że jedynym językiem, który rozumie Rosja, jest język, którym sama się posługuje – siła i przemoc.

Krew i zapomnienie

Sposób, w jaki powszechnie wyobraża się uzyskanie i utrzymanie niepodległości przez Polskę jest niepełny, mocno zakrzywiony przez najnowsze doświadczenia historyczne. Szczycimy się, że udało nam się relatywnie bezkrwawo przejść z PRL do III RP, co zdecydowanie jest prawdą, w szczególności na tle innych krajów bloku wschodniego. Z tego powodu, jeśli nawet z rzadka mówi się o ofiarach krwi, którymi znaczone są nasze granice na mapach, to w dwójnasób błędnie.

Po pierwsze, są to zawsze ofiary odległe co najmniej o dwa pokolenia i pokryte warstwą mitologizującej patyny. Za Polskę nie umierali jej zwykli obywatele, ale starzy bohaterowie w odświętnych mundurach z orderami, kiedy wiele lata temu byli jeszcze nierealnie młodzi. Zapomina się jednak, że bezprecedensowy okres pokoju, który obecnie trwa, jest w historii Polski wyjątkiem i właśnie dobiega końca. Jest to jednak mniejszy kłopot, bo przynajmniej na dzień dzisiejszy, do obrony granic wystarczą ochotnicy, którzy są świadomi obecnego stanu rzeczy.

Drugim, znacznie większym problemem jest to, o czym się nie mówi w kontekście walk w ogóle – cudza krew. Pamięta się o naszych ofiarach, ale strach i wstyd publicznie przyznać, że gdy przyjdzie co do czego, trzeba będzie zabić lub zginąć. Dobrze podsumował to Patton w nieco ostrych słowach „Celem wojny nie jest śmierć za ojczyznę, ale sprawienie, aby tamci sk*rwiele umierali za swoją.”.

Absurdem jest sytuacja, w której polskie elity bardziej troszczą się o los agresywnego imigranta szturmującego zasieki z drutu, niż polskiego żołnierza broniącego ojczyzny. Kiedy na wieść o atakach nożem, wyliczają, czy żołnierzowi wolno już użyć bagnetu, podczas gdy sami siedzą za uzbrojonymi ochroniarzami. Oczywiście, o imigranta upomną się liczne zagraniczne NGOsy oraz koledzy z europejskich lepszych sfer, podczas gdy o szeregowcu najlepiej byłoby szybko zapomnieć, żeby nie szkodził w kampanii wyborczej.

Kiedy lud upomina

Taka jest rola mas i opinii publicznej: upominać się o swoich żołnierzy i głośno mówić, że wyżej ceni kroplę krwi naszej niż litr obcej. Politykom czasu pokoju łatwo jest grać rolę biernego wychowawcy, który nie widzi kolejnych wykroczeń gnębiciela, jednak taka postawa musi ulec zmianie. Wydarzenia ostatnich dni na granicy oraz w Niemczech czy Francji jasno pokazują, że agresywni, obcy kulturowo imigranci nie cofną się przed odebraniem życia uzbrojonemu żołnierzowi ani bezbronnemu cywilowi. Elit może to nie obchodzić, w końcu nie zdarza im się patrolować muru ani żyć w gorszych dzielnicach, dlatego miną lata, zanim efekty ich pobłażliwej polityki dotkną ich osobiście. To zwykli ludzie stanowią bufor pomiędzy bandami nadchodzącymi z białoruskiej strony a politykami, dlatego też muszą być świadomi powagi sytuacji i aktywnie walczyć o swój żywotny interes bezpieczeństwa państwa.

Względem Europy Zachodniej jesteśmy bogatsi nie tylko o dekady doświadczeń z ich miast i gett, ale również świeże przeżycia wciąż toczącej się wojny na Ukrainie. Częstym argumentem odklejonych NGOsów jest rzekoma niewinność mas imigrantów, wykorzystywanych przez Białoruś i Rosję do wojny hybrydowej z Zachodem. Pomińmy nawet, na ile bandy młodych mężczyzn w wieku poborowym, sięgające po noże przeciwko umundurowanym funkcjonariuszom mogą być niewinne i nieświadome. Nie oszukujmy się, zagony Rosjan rzucanych przeciwko Ukraińcom przez reżim Putina również w znaczącej części nie są tam dobrowolnie.

Jeśli możemy zaufać wspomnieniom niezliczonych weteranów na przestrzeni wieków, miażdżąca większość ludzi nigdy nie chciała znaleźć się na froncie, a tym bardziej zabijać innych ludzi w mundurach o nieco różnym kolorze. Jeśli jednak cenimy naszą niepodległość i wierzymy w truizm, że lepiej utrzymywać armie swoją, niż wrogą, Polska musi być gotowa odeprzeć ataki każdego agresora, a jego motywacje i dobrowolność ustali się później. Racja stanu i presja społeczna wymogły zamknięcie szturmowanych granic. Dalsza agresja i prawo do obrony wymusza gotowość do otwarcia ognia.