W piątek, 13 grudnia miała miejsce największa blokada w dotychczasowej historii Ostatniego Pokolenia. Organizacja ta od tygodni niemal codziennie blokuje Wisłostradę, jedną z najważniejszych dróg Warszawy, doprowadzając rzesze ludzi do białej gorączki. Tego dnia wydarzyła się jeszcze jedna rzecz, która przeszła niemal bez echa: zakończenie tzw. pokojowej okupacji na terenie Uniwersytetu Wrocławskiego. Studenci i inne osoby domagały się potępienia przez uczelnię ataku Izraela na Strefę Gazy i zerwania współpracy z uczelniami z tego kraju. Wydarzenia te łączy coś dużo więcej niż tylko fakt, że przeprowadzane były przez osoby związane ze skrajną lewicą. To realizacja postulatu o zajmowaniu przestrzeni, by osiągnąć cele polityczne. Coś, co lewica lewica stosuje od dziesiątek lat, niemal nie istnieje w świadomości prawicy.

Okupacja nie kojarzy się najlepiej w języku polskim. Jednoznacznie łączona z wojną, szczególnie ostatnią światową, śmiercią i głodem milionów ludzi. Angielskie „occupation” jako określenie rodzaju strajku polegającego na fizycznym zajęciu danego terenu (zazwyczaj nielegalnie lub półlegalnie) zostało oswojone przez dodatnie słowa nie mającego w naszym kraju aż tak złych konotacji. W końcu to Solidarność swoimi protestami wywalczyła nam wolność, a strajk w Stoczni Gdańskiej zapoczątkował do niej drogę – tak to wygląda w świadomości masowej.

Strajk okupacyjny może przybierać różne formy, od zablokowania jakiegoś miejsca przez siedzenie na ziemi (sit-in), przez zajęcie pomieszczeń, kończąc na tzw. obozach protestacyjnych (protest camp). Zajęty jest wówczas większy obszar, zazwyczaj w celu fizycznego zablokowania ingerencji w przyrodę albo budowy elementu infrastruktury. Znanym w Polsce obozem był protest kolektywu Wilczyce, które przez ponad rok zajmowały fragment bieszczadzkiego lasu, znacznie ingerując w jego ekosystem.

I jak od przekrętu ma swój początek nazwa, jak i logika stojąca za nim jest pokrętna. Propagatorzy tej formy protestu zapewniają, że stoi ona w opozycji do strajku aktywnego, gdyż nie wiąże się z przemocą czy bezpośrednimi zniszczeniami. Dodatkowo argumentują, że prawo do wyrażania swoich opinii czy protestu jest jednym z praw człowieka, a siła ich racji stoi wyżej, niż prawo. Owe przekonanie o wręcz mesjańskiej misji, która musi zderzyć się z niezrozumieniem nieuświadomionych mas i nieludzką machiną państwową, przekonuje uczestników i popierających ich o ich racji. By zrozumieć to podejście, trzeba się wgłębić w logikę za tym stojącą. A jest ona odmienna od prawicowej.

Związana jest z myślą anarchistyczną, gdzie nie prawo ustawowe, Boże czy naturalne (w rozumieniu katolickim) jest najważniejsze. Prymat wiedzie brak hierarchii, antypaństwowość, uwolnienie grup uciskanych i walka jako nieodłączny sposób działania. Skoro więc państwo wraz ze wszystkimi swoimi siłami sprzeciwia się danemu protestowi, jest to niechybny znak, że jest on słuszny. Jest to rzecz jasna uproszczenie, gdyż anarchizm ma wiele odmian (a łączony z nim ściśle w Polsce antyfaszyzm dodaje mu jeszcze więcej różnorodności), pozwala jednak zrozumieć sposób myślenia, a co za tym idzie – działania. Rzecz jasna nie wszyscy protestujący noszą koszulki z literą A wpisaną w koło, mogą nawet nie zdawać sobie sprawy z pochodzenia swoich poglądów. Z naszej perspektywy najważniejsze jest przełożenie na praktykę: argumenty o łamaniu prawa czy zaburzeniu porządku do nich nie trafiają, ponieważ stoją u samego źródła ich działania.

Stworzony w ten sposób kodeks moralny nie jest zgodny z powszechnie obowiązującym. Przez relatywizm i uznaniowość tworzą się niebezpieczne precedensy, gdzie za dobre uznawane jest to, co… uznawane jest za dobre. Ten pleonazm stanowi odbicie postmodernistycznego przekonania, iż „prawdą jest to, co uznaje się za prawdę”. Choć wszyscy mamy pewną tendencję do relatywizowania w codziennym życiu, a absolutny obiektywizm w stosunku do poglądów jest niemożliwy, to tak dalece posunięty irracjonalizm jest niebezpieczny. Wykracza poza obręb cywilizacji łacińskiej z której się wywodzimy, rzucając jej wyzwanie. Czy wygra empatia posunięta do granic możliwości, czy zimny rozsądek?

Stawka jest bowiem wysoka. Okupacja jest formą przemocy – nawet, jeśli zajęcie terenu odbyło się bez rozlewu krwi, nadal stanowi łamanie prawa. Uczestnicy tłumaczą się różnie: niską szkodliwością społeczną w stosunku do wagi swoich postulatów, przestarzałością przepisów, wyższością moralną. Nie zmienia to faktu, że systemy państwowe zazwyczaj stają się bezradne, gdy usłyszą o „pokojowym” charakterze wydarzenia. Policja skierowana wobec w ten sposób protestujących przywołuje wspomnienia strajków z czasów PRL, co byłoby wizerunkową katastrofą. Trzeba bowiem pamiętać, że mimo zapewnień o antysystemowości uczestnicy takich wydarzeń mają często szerokie wsparcie lewicowych mediów, polityków, NGOsów, a nawet sądów, które chętnie uniewinniają bądź wymierzają symboliczne kary.

Niekoniecznie zawsze tak musi to wyglądać. Sąd monachijski uznał niemiecki odpowiednik Ostatniego Pokolenia za zorganizowaną grupę przestępczą. Decyzję uzasadniono zagrożeniem dla bezpieczeństwa publicznego połączonego z wyższością moralną, co narusza porządek prawny i demokratyczne procedury. Uznano, że dialog społeczny nie może przebiegać dowolnie, ale w ramach ustalonego porządku. Propalestyńska okupacja terenu Uniwersytetu Warszawskiego zakończyła się, gdy protestujący bezpośrednio grozili pracownikom rektoratu i starli się z policją (wcześniej ograniczano się do rozstawienia namiotów na zielonym terenie uczelni). Jednak opieszałość działań aparatu państwowego nie napawa optymizmem, a coraz częstsze podobne inicjatywy obrazują poszerzające się pęknięcie w społeczeństwie. Trudno mówić o jedności narodowej, gdy część osób mieszkających w Polsce kieruje się wartościami odbiegającymi od powszechnie przyjętych. To rosnący problem, który na razie jest ignorowany – co za pewien czas boleśnie się zemści.

By Agata Leszczak

Lekarz medycyny, miłośniczka gór, kolarstwa i literatury, szczególnie historycznej