Ułatwienia dostępu

Tak zwana flotylla wolności nie zdobyła większego zainteresowania w naszym kraju – aż do czasu, gdy Izrael nielegalnie przejął jej statki na wodach międzynarodowych. Aresztował przy tym polskich obywateli, w tym posła KO Franciszka Sterczewskiego. Dyskusja, która wybucha wokół tego wydarzenia jak w soczewce skupia problem zakresu pomocy międzynarodowej, odpowiedzialności za czyny i tożsamości.

 

Skąd te statki?

Czym właściwie jest Global Movement to Gaza i Flotylla Sumud? To inicjatywa stworzona przez aktywistów propalestyńskich z wielu krajów Europy, której celem jest dostarczenie pomocy humanitarnej Palestyńczykom. Nie wojna, a ludobójstwo trwające od 2022 roku, a mające swoje korzenie w momencie powstania państwa Izrael, postawiło mieszkańców Strefy Gazy w absolutnie dramatycznym położeniu. Są oni uzależnieni od dostaw żywności, środków higienicznych, medycznych i innych niezbędnych do przeżycia z zewnątrz. Trwające działania zbrojne skutecznie to uniemożliwiają, sam Izrael nie jest zainteresowany wspomaganiem swoich wrogów, a organizacje pozarządowe regularnie zmuszone są ograniczać swoje działania przez zagrożenie życia swoich działaczy. 

 

Wody wokół Gazy są w pełni kontrolowane przez wojsko izraelskie, nie przepuszczające żadnych statków uznawane za nieprzyjazne. Próby przełamania tej izolacji drogą lądową w przeszłości podejmowane były wielokrotnie. Nie przebiły się do polskiej świadomości z prostego powodu: były zbyt daleko i mało znaczące. Były to między innymi tegoroczne Konwój Soumoud (samochodowy) czy Światowy Marsz dla Gazy (pieszy) – oba miały się odbyć w tym roku, zostały rozwiązane, nim spróbowały przekroczyć granicę ze Strefą Gazy. Próby przełamania blokady morskiej trwają od co najmniej 2010 roku, z równą skutecznością – to jest zerową. Ostatnia głośna miała miejsce kilka tygodni temu, gdy próbowała tego dokonać Greta Thunberg. Kończą się one zawsze tak samo: zatrzymaniem statków, aresztowaniem płynących i deportacją do krajów, skąd przybyli.

 

Naiwność czy wyrachowanie?

Od początku nic nie wskazywało na to, by los rozwiązanej przed paroma dniami Flotylli Sumud miał być inny. Uczestnicy zadbali przy tym, by rejs odbywał się widowiskowo. Szeroka i dobrze zaplanowana obecność w mediach społecznościowych, relacje kilka razy dziennie, możliwość śledzenia położenia poszczególnych łodzi online z dokładną lokalizacją to tylko wierzchołek góry lodowej. Jedno trzeba oddać ruchowi skrajnie lewicowemu (dlaczego tak go pozycjonuję – o tym za chwilę): potrafi zorganizować dobry marketing międzynarodowy, angażując przy tym ludzi i grupy zupełnie ze sprawą niepowiązane. Przykładowo przekonali związkowców ze stoczni, transportu publicznego, uczelni i świata sztuki z wielu krajów Europy Zachodniej, by zagrozili strajkiem w razie zatrzymania statków. Z drugiej strony, jak widać na niewiele się to zdało. Ani nie stanęły pociągi czy zajęcia w szkołach (przynajmniej w momencie pisania tego tekstu), ani nikt realnie się tym nie przejął. 

 

Flotylla od początku miała podejście skrajnie idealistyczne – czy mówiąc wprost, nierozsądne. Swoje działanie opierała na podejściu zwanym “non-violent activism” – aktywizmu bezprzemocowego (wyrażenie wciąż mało znane w naszym kraju). Na podobnej zasadzie działały np. propalestyńskie strajki uniwersyteckie czy też Ostatnie Pokolenie. O tym, dlaczego tak naprawdę jest to przemoc, pisałam w tym tekście – choć minął niemal rok od jego publikacji, nie stracił on na aktualności. Zasady przeprowadzania takich akcji zostały bowiem opisane i dopracowane kilkadziesiąt lat temu. W skrócie zakładają one widowiskową bezbronność, przekonanie o słuszności działań, która miałaby zadziałać niczym magiczna tarcza chroniąca ich przed przeciwnikami i konsekwencjami swoich działań, oraz de facto działania przemocowe, bo niezgodne z prawem, a ignorujące ten fakt. 

 

Dodajmy do tego ogromne poruszenie w sprawie jednej wojny w momencie, gdy trwa ich na świecie wiele. Nie neguję ogromu tragedii, jaka dotyka Palestyńczyków, zwracam uwagę na to, że jedynie ten konflikt jest brany na sztandary przez lewicę. Ma to długą tradycję, związaną m. in. z postawami antyimperialnymi, przekonaniem o faszystowskim charakterze współczesnego Izraela, rasizmie skierowanym wobec arabskiej większości Palestyńczyków i skupieniu się na uciskanych mniejszościach. Temat nagłaśniany od 2022 roku – momentu pełnoskalowego, choć krótkotrwałego ataku Hamasu na Izrael – wydał konkretne owoce. W postaci dość zaskakującej: kilka osób z polskim obywatelstwem stwierdziło, że to, czego potrzebują w życiu, to wsiąść na łódki płynące przez całe Morze Śródziemne, by zawieźć Gazie pomoc humanitarną. O ile na pewien sposób zrozumiała jest tam obecność szefowej grupy promigranckiej czy wiceprzewodniczącego grupy Palestyńczyków Polskich, co rodzi się pytanie: co robi tam polski poseł?

 

Ciężkie skutki swawoli

Mowa o pośle KO Franciszku Sterczewskim. Nie wydaje się zbyt aktywny w polityce parlamentarnej, zasłynął natomiast z akcji dokonanej podczas największego nasilenia kryzysu na granicy z Białorusią, kiedy to biegł z pizzą, by dostarczyć ją nielegalnym migrantom, nim zostanie złapany przez naszą Straż Graniczną. Jego rączy bieg został uwieczniony na zdjęciach. Niech Czytelnicy wybaczą tę ironię – wszak czy przystoi to członkowi polskiego parlamentu? Skoro mamy go ustawionego w tej perspektywie, nieco mniej dziwi tak mocne zaangażowanie w sprawę kraju nienależącego nawet do Europy czy nie dotykającego bezpośrednio Polski. Nieco mniej – ale nie zupełnie. Jak by nie patrzeć, pełni on funkcję niezwykle ważną społecznie, którego ewentualne zatrzymanie, ranienie, nie mówiąc o zgonie będzie miało daleko większe skutki, niż innego, niejako losowego obywatela Polski. Nie przejmując się swoimi obowiązkami, do pełnienia których został wybrany przez tysiące ludzi, i za które otrzymuje wynagrodzenie – zdecydował się uczestniczyć w tym od początku przegranym wydarzeniu.

 

Nie dziwi lament lewicy, gdy został aresztowany. Dziwi ta sama reakcja ze strony niektórych członków prawicy. Kwestią jednoznacznie złą i godną potępienia była bezczelność izraelskiego wojska, które przejęcia statków i ludzi dokonało na wodach międzynarodowych – miejscu, gdzie być ich nie powinno. Niektórzy komentatorzy jednak nie zatrzymali się tylko na tej kwestii. Uznali, że kraj ten nie powinien na żaden sposób ingerować w wolność i działania polskiego posła, bo jest Polakiem. W skrócie: “lewak, ale nasz”. Można przy tym popuścić wodze fantazji i zapytać się, co by były gdyby dotarł jednak do granic Gazy, na tereny obecnie zajmowane przez wojsko izraelskie. Byłoby to przecież nielegalne przekroczenie granicy, przed którym – słusznie – ostrzegają i które potępiają ci sami komentatorzy…

 

Problem pojawia się z określeniem “nasz”. Owszem, ma polskie obywatelstwo, mówi po polsku i nawet pewnie potrafi cytować Sienkiewicza. Czy jednak można uznać, że należy do tej samej wspólnoty kulturowej i narodowej, co my? Nawet jeśli nie wyrażał tego wprost, działał i wciąż działa z grupami, które są nam jednoznacznie przeciwne. Uznają Polskę i polskość za coś godnego potępienia, wyplenienia i zapomnienia w historii. Przeciwników politycznych w wersji łagodnej chcą cenzurować, w wersji mniej – zamykać w więzieniach, a nawet zabijać (wystarczy spojrzeć na reakcje po śmierci Kirka). Podczas pamiętnego podrzucania pizzy na granicę stanął po stronie białoruskiego reżimu, jednoznacznie nam szkodzącego, wrogiego. Te i inne zachowania stawiają go po jednoznacznej stronie barykady. On i jemu podobni nie chcą naszego dobra, rozwoju, siły. 

 

On nie jest “naszym lewakiem”. Jest po prostu lewicowcem. Zasady międzynarodowe zobowiązują Polskę do pomocy swoim obywatelom, gdy ci znajdą się w niebezpieczeństwie i działania na ich rzecz są możliwe i rozsądne. Poseł Starczewski perfekcyjnie zignorował wszystkie ostrzeżenia i zdrowy rozsądek. Jednocześnie polskie MSZ zapewnia jemu i innym osobom z polskim obywatelstwem pomoc prawną – co na ten moment jest przydatne, ponieważ odmówili dobrowolnej deportacji i będą sądzeni przez sąd izraelski. Czy to jednak nie dalsze traktowanie ich niczym dzieci, tyle że na dużo większą skalę i z poważniejszymi konsekwencjami? Zapewne wypada pomóc swoim – sama bym nie chciała zostać pozbawiona choćby oferty pomocy, gdybym wpadła w tarapaty za granicą, choć nie planuję nawet w połowie tak szalonego działania. 

 

Jednak stawianie samego faktu wspólnego obywatelstwa ponad codzienne działania danej osoby, która działa jednoznacznie na szkodę ojczyzny jest zjawiskiem mocno niepokojącym. Jako społeczeństwo zaczynamy sobie zdawać sprawę z tego, że nie stanowimy monolitu. Nie tylko chodzi o to, że obywatelstwo polskie uzyskują osoby nie urodzone w naszym kraju, urodzone i często nadal choć częściowo funkcjonujące w innym kręgu kulturowym. Napięcia między przedstawicielami szeroko pojętej prawicy i lewicy, dotyczące obecnego i przyszłego kształtu państwa i narodu, zaostrzają się. Stawianie obywatelstwa jako jedynego warunku wspólnoty, a na skutek tego popieranie działań to droga do przepaści.

By Agata Leszczak

Lekarz medycyny, miłośniczka gór, kolarstwa i literatury, szczególnie historycznej