Feminizm wciąż silnie trzyma się w mainstreamie. Większość jego postulatów została dawno spełniona, powoli przeistacza się w parodię samego siebie i dzieli coraz silniej. Dla prawicy wojna płci i dyskryminacja kobiet (prawdziwa lub rzekoma) są tematem nieobecnym, egzotycznym, niemal go nie podejmuje. Antyfeminizm nie przebił się do szerzej publiki. Brak jest konkretnej wizji odnośnie relacji między płciami wykraczającej poza ogólnikowe frazesy.

 

Rzeczywistość…

Patrząc historycznie, w Polsce nie występowały tak silne podstawy do rozwoju feminizmu, jak w zachodnich krajach protestanckich. Świeżo odrodzona w 1918 roku Rzeczpospolita nadała prawa wyborcze obu płciom, panie mogły studiować, miały sporą niezależność finansową. Nie ma co porównywać ówczesnej sytuacji do obecnej – na uczelniach wyższych stanowiły mniejszość, niechętnie były zatrudniane na „męskich” intelektualnych stanowiskach, jak kierownicze – jednak wynikało to ze specyfiki epoki. W przeciwieństwie do wymienionych krajów zachodnich, gdzie ograniczenia były znacznie większe i zostały zniesione później. Odmienna sytuacja w Polsce wynika z komunistycznego zrównania płci, na wszystkich biologicznie możliwych polach. Ot, niejako efekt uboczny tego systemu.

Daleka jestem od stwierdzenia, że nie ma żadnego problemu w kwestii traktowania kobiet. Przesunął się on jednak na inny wymiar: nie prawny, a mentalny. Młode kobiety wciąż są traktowane jako potencjalna strata dla firmy, bo istnieje duże prawdopodobieństwo, że urodzą dziecko. Ich nieobecność i komplikacje z tym związane powodują, że są traktowane jako pracownicy drugiej kategorii. Patrząc krótkowzrocznie jest to podejście logiczne, jednak dzietność szorująca po dnie motywuje do zmiany myślenia – jeśli nie w kontekście wymarcia narodu, to chociaż głodowych emerytur, na które nie będzie miał kto pracować.

Kolejnym problematycznym polem jest opieka nad chorymi, niepełnosprawnymi członkami rodziny. Nie chodzi o „pracę nieodpłatną”, motyw tak lansowany przez środowiska lewicowe, a fakt systemowego pozostawienia opiekunów w dużej mierze samym sobie. A taką rolę zazwyczaj zajmują kobiety – z różnych przyczyn. Problem nie wynika z ich płci, mężczyźni zajmujący się potrzebującymi krewnymi nie otrzymują lepszego wsparcia. Opieka społeczna w naszym kraju ogólnie jest na poziomie dalekim od zadowalającego.

 

…wyobrażenia i skutki

Badacze lewicowi tworzą rozległy zestaw pojęć opisujący rzekomo głęboką zakorzenioną nierówność między płciami. Mamy więc wspomnianą wcześniej pracę nieodpłatną – ogół czynności wykonywanych w domu na rzecz rodziny, za którą nie otrzymuje się wynagrodzenia. Sporządza się wykresy, analizy i raporty na temat ucisku kobiet, postulując często przy tym, by były w jakiś sposób dodatkowo wynagradzane. Nieoczywisty skutek kapitalizmu, który postuluje zmonetyzowanie wszystkiego, co się tylko da. Przekonanie o wartości absolutnie każdej pracy weszło w tak głęboki nawyk, że postulaty absurdalny jak ten znajdują zaskakująco szerokie grono zwolenników.

 

Patriarchat to kolejne określenie systemu, w którym podobno żyjemy, a nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością. Rządy mężczyzn, dziedziczenie wyłącznie w tej linii, brak decyzyjności kobiet odeszły do lamusa i absolutnie nic nie świadczy o tym, by miały wrócić. Nie przeszkadza to jednak marzyć każdej jesieni o „fall of patriarchy” – sprytnej grze słownej, gdzie „fall” oznacza zarówno jesień, jak i upadek. Przy tym ukazuje się w gruncie rzeczy dość zabawna cecha polskiego feminizmu, jakim jest kopiowanie treści od zachodnich koleżanek, bez konfrontacji z polskimi realiami.

Nie możemy zapomnieć również o „kulturze gwałtu”. Mogliście o tym nie słyszeć, bo zdecydowanie nie zdobyło popularności w naszym kraju. W wielu krajach zachodnich natomiast stało się stałą częścią światopoglądu, mającą głębokie konsekwencje. Owa kultura ma być systemem, w którym molestowanie i zgwałcenie jest ignorowane, wręcz popierane, a ofiary nie mogą liczyć się z absolutnie żadną formą pomocy. Ta skierowana wobec ofiar z pewnością jest nie najlepiej zorganizowana. Jednak wynikające z tego przekonanie, że „nie wszyscy mężczyźni, ale każda kobieta” (w domyśle: doświadczyła przemocy ze strony mężczyzny) oraz „martwi mężczyźni nie gwałcą” powoduje stałą i silną lękowość. Wartą zauważenia jest jednostronność: ani słowa o tym, że to obrzydliwe przestępstwo może być dokonane inaczej, niż przez mężczyznę na kobiecie.

Na deser: dyskryminacja. Nie ma sensu rozwodzić się nadmiernie nad samym określeniem – z pewnością jest ono dobrze znane. Niedawno zaczęło być natomiast stosowane w drugą stronę: od mężczyzn w kierunku kobiet. Wielokrotne absurdalne sytuacje, gdzie za fakt bycia kobietą otrzymuje się dodatkowe punkty w postępowaniu konkursowym czy zdecydowaną dysproporcję w wyrokach sądów rodzinnych odnośnie opieki nad dzieckiem znalazło swoje ujście. Powstał Społeczny Rzecznik Praw Mężczyzn, stowarzyszenie posiłkująca się identycznymi argumentami i sposobem myślenia, co feministki. Artykuł na temat ich działalności można przeczytać tu.

 

Da się inaczej

Feminizm nie ma najlepszej passy. Podzielony coraz bardziej, wzajemnie się wykluczający, idący w stronę praw różnych mniejszości, biorący na sztandary problemy nieprzystające do trosk przeciętnego człowieka, jak aborcja. Szczególnie po czarnych strajkach z 2020 roku feministka kojarzy się z rozkrzyczaną, rozemocjonowaną kobietą, której daleko od bycia poważnym partnerem do rozmowy czy współpracy. Rosnący w siłę ruch MGTOW (men going their own way – mężczyźni idący własną drogą) jest reakcją na między innymi jednoznaczne negatywne nastawienie feminizmu do mężczyzn. Ruch ten promuje ideę braku małżeństwa (które postrzega jako zniewalające i z definicji mające dla mężczyzny negatywne skutki) i dystans wobec kontaktów z kobietami jako ogółem. Do spięć dochodzi po obu stronach. Nawet jeśli nie wprost, wzajemna niechęć rzutuje jednoznacznie negatywnie na społeczeństwo jako całość.

Zupełnie inne podejście do tej problematyki prezentuje katolicka nauka społeczna. Skupia się nie na wzajemnych krzywdach, jak robią to współczesne ruchy. Promuje traktowanie kobiet i mężczyzn jako różnych, ale równych w godności. Nie przypisuje, jak się może wydawać, kobietom roli jedynie wychowującej w domu, a mężczyźnie jedynego żywiciela rodziny. Skupia się na realizacji powołania wynikającego z bycia członkiem danej społeczności, etapu życia, zawodu i innych czynników. Jest to spojrzenie absolutnie odświeżające. Płcie nie są przedstawione jako wrogowie, ale wzajemnie dopełniające się części. Mające inne cechy charakteru, sposoby rozwiązywania problemów, funkcjonowania w grupie, wreszcie możliwości zależne od biologii. Nie jest ona przedstawiona jako wróg człowieka, z którą trzeba walczyć, ale dar, z którego trzeba odpowiednio korzystać.

Przypomina mi się w tym momencie mem znaleziony dawno temu. Górny panel przedstawiał dziewczynę z różowymi włosami i kolczykiem w nosie mówiącą: „wina rodziców, społeczeństwa, sąsiada, pracodawcy, chłopaka”. Dolny – mężczyznę z krzyżykiem na szyi mówiącego: „moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina”. Można obruszyć się na taki dobór płci – obie postawy występują zarówno wśród kobiet, jak i mężczyzn – ale przedstawiają fundamentalnie inne podejście do winy czy konfliktu. Nie chodzi o samobiczowanie i traktowanie siebie jako źródła wszelkiego zła w świecie. Katolickie nauczanie nakazuje rachunek sumienia, rozwój cnót – choć temat ten nie jest niestety obecnie zbyt szeroko promowany. A szkoda, bo wymaganie najpierw od siebie, kształtowanie się dla dobra i zbawienia swojego i innych jest podejściem radykalnie odmiennym od współcześnie dominującego.

I wreszcie: powinności. Temat opisałam w innym tekście na łamach Nowych Kształtów (tutaj). W skrócie jest to traktowanie działania na rzecz innych (w rodzinie, sąsiedztwie, pracy, społeczeństwie) na zasadzie wypełniania zadań wynikających z naszego położenia i możliwości. Każdy daje i bierze od otoczenia tyle, ile potrzebuje, samemu mając wysokie wymagania wobec siebie. Wizja może i idealistyczna, prawdopodobnie nie w pełni impelentowalna – w końcu jesteśmy grzesznikami. Jednak spojrzenie na relacje międzyludzkie nie na zasadzie wiecznej rywalizacji, pretensji i podejrzliwości to coś, czego bardzo dziś potrzebujemy.

By Agata Leszczak

Lekarz medycyny, miłośniczka gór, kolarstwa i literatury, szczególnie historycznej