Od kilku dni społeczeństwo polskie żyje zapowiadanymi szumnie dobrowolnymi szkoleniami wojskowymi. Skierowane są przede wszystkim do mężczyzn, ale politycy skwapliwie natychmiast dodają, że kobiety jak najbardziej zapraszają. I zapewne część z nas się zgłosi – ciekawa przygoda, możliwość sprawdzenia siebie, dreszczyk emocji. Powstaje jednak problem: wojsko to nie tylko piechota z karabinem (o czym w przekazach medialnych się zapomina), a skuteczna piechota to w przeważającej większości mężczyźni. Na ten moment innego pomysłu na szkolenie obywateli – poza mgliście zapowiadaną służbą cywilną brak. Wychodzi w ten sposób na jaw nie tylko brak pomysłu na szeroko zakrojone działania obronne, ale również brak wizji na rolę kobiet w wojnie i szerzej, społeczeństwie. Możesz być kim zechcesz… Od razu zaznaczę, że nie będzie to manifest feministyczny Daleko mi od tego poglądu, czemu wielokrotnie dawałam wyraz na tym portalu. Faktem jest natomiast, że żyjemy w społeczeństwie wręcz przepełnionym liberalizmem i poczuciem, że warunkiem szczęścia jest absolutna swoboda, w tym wolność wyboru (o tym, dlaczego to ułuda, będzie niżej). Wyborów jest bez liku, niczym lalek Barbie. Problem pojawia się w zderzeniu z rzeczywistością, bo teoretycznie nieskończone możliwości topnieją po spotkaniu z cechami konkretnej osoby. Nierealistyczne zapędy są na razie skutecznie zatrzymywane przez oceny, egzaminy końcowe i wstępne, czy restrykcyjne wymagania do poszczególnych zawodów. Jednak tendencja do nieoceniania czy luzowania wymagań zwiększa przekonanie, że w gruncie rzeczy wszyscy sobie wszędzie poradzimy. Nie matura, a chęć szczera? Na razie poza niewielkimi obszarami zawodowymi to pieśń przyszłości, choć kto wie, co przyniosą kolejne dekady. Podobne myślenie przebija przez zapewnienia polityków o umożliwieniu zarówno kobietom, jak i mężczyznom przejście przez szkolenia wojskowe. Fakt, mamy możliwość bycia żołnierzami – z pewnymi ułatwieniami, jak dużo łagodniejsze wymagania fizyczne. Problem jest taki, że przeciwnik nie będzie przejmował się tym, z kim walczy. Oczywiście, można dywagować na temat siły mentalnej kobiet i ich zdolności do znoszenia bólu. Jednak doświadczenia z ostatnich lat, w tym wojny na Ukrainie jasno pokazują, że niski odsetek feminizacji oddziałów nie jest efektem spisku czy dyskryminacji, ale niesprawdzenia się w warunkach bojowych. Ten niewielki odsetek silniejszych niż przeciętny mężczyzna już znalazły sobie miejsce w armii, lub potrzebują tylko niewielkiej zachęty, by to zrobić. Więc nikt nie wie, kim będziesz Zapowiedzi o szkoleniu wojskowym są na razie szczątkowe. Nie wiadomo, jak mają wyglądać, jaki zakres umiejętności mają przekazać. Czy to kolejny element armii dla niezawodowych żołnierzy, jak WOT czy rezerwa? Czy przeszkolenie cywili do wyjątkowych warunków wojennych, gdy struktury państwowe słabną, a odpowiedzialność za samych siebie spada dużo mocniej na pojedynczych obywateli, a dodatkowo potrzebne są funkcje niewystępujące w czasie pokoju? Przebłąkiwania o obronie cywilnej pozostają w sferze niejasnych zapowiedzi. Nawet nie wiadomo powszechnie, czym ta służba się zajmuje, jakie zadania może przejąć podczas konfliktu zbrojnego. Na ten moment więc jedyną ofertą dla kobiet ze strony państwa jest wspomniane wcześniej dobrowolne szkolenie. A skoro kobiety do regularnej armii walczącej na pierwszym froncie się nie nadają… zostajemy niemal z niczym. Być może są plany na temat włączenia nas w funkcje tak zwane pomocnicze, bez których żadna armia obyć się nie może. Rzadko kiedy się jednak zauważa, że w razie walk i masowego powołania kilkuset tysięcy ludzi do armii (i kolejnych dziesiątek tysięcy rannych i niezdolnych do pracy) powstanie ogromna luka w gospodarce. Czy funkcje strategicznych z punktu widzenia działania społeczeństwa będą wyłączone z powołania? Co, jeśli pracownicy mężczyźni dobrowolnie się zgłoszą? Wraca z pełną mocą pytanie o funkcje społeczne. Rozsądnie dajemy mężczyznom bardziej lub mniej przysłowiowy karabin. A kobiety? Nie wypada przecież mówić, że mamy zakładać rodziny i rodzić dzieci, najlepiej w dużej ilości, bo ktoś poległych musi zastąpić. Szczególnie w dobie kryzysu demograficznego. Wysyłać do fabryk amunicji i do innych męskich zajęć – wzorem I i II wojny światowej – też słabo. Tyle kształcenia na studiach, kursach, webinarach, żeby wykonywać proste prace? To się w głowie nie mieści, do wyższych celów jesteśmy stworzone. Mogąc wszystko, nie musimy nic. A jeśli to nie o to chodzi? To znaczy: a jeśli sedno nie leży w braku pomysłu na zaangażowanie kobiet? Jest odbiciem dużo szerszego problemu – społecznego, wręcz cywilizacyjnego. Uwolniliśmy się od gildiowej konieczności przejścia zawodu z ojca na syna, zajmowania się domem i inwentarzem z matki na córkę. Promowana jest emancypacja totalna, a nawet zdoworozsądkowe uwagi rodziny czy znajomych o konieczności znalezienie stabilnej, bezpiecznej dochodowo pracy powszechnie traktowane są jako wyraz zazdrości, niezrozumienia lub „toksyczności” – zależnie od środowiska, w jakim dana osoba się obraca. Nie mając presji ze strony otoczenia, bo „nie wypada”, stając twarzą w twarz z koniecznością zrobienia czegoś bardzo konkretnego, namacalnego dla nieznanych ludzi – odruchowo się bronimy. Nie tak to miało wyglądać. Otóż to! Świat, gdzie każdy może wszystko (przynajmniej w założeniach) nie może zbyt długo istnieć. Ideologie nie umierają tylko dlatego, że zasypie się je dobrami i konsumpcjonizmem. Zachód boryka się z agresywnym islamem, nieuznającym kompromisów i niebiorącym jeńców. Gdy chrześcijaństwo odrzuca wizję człowieka-wojownika walczącego ze złem, grzechem i słabością, powstają ruchy najzupełniej laickie, mające dość mizerności i miałkości, narzucające sobie restrykcyjne wymagania, przekraczając swoje ograniczenia. Zaszyta w nas potrzeba wielkich czynów może zostać stłumiona, nawet wydaje się, że przysypana do cna – ona jednak jest. Ukryta pod lękiem, lenistwem, złymi przyzwyczajeniami. Taka, która uzdalnia do ofiarności, bez oglądania się na korzyści, pozwalająca zwalczać znużenie, ból i zniechęcenie. W dzisiejszych realiach nie jest ona częsta – bo i żeby ją wytworzyć, potrzebny jest odpowiedni klimat społeczny. Wymagający, sprawiedliwy, ale też miłosierny i wspierający. Jeśli nie powszechny, to lokalny – w rodzinie, wśród znajomych, szczególnie w grupie bliskich sobie duchem osób. Mikrocywilizacja, choć nie daje takich samych efektów, może stać się zaczątkiem tej powszechnej. Nawigacja wpisu Polacy. Naród miłosierny – M. Kmieć Trump – w stronę wielkiej Polski – M. Kmieć