Polacy są narodem spragnionym sprawiedliwości. Należy jednak zrobić małe dopowiedzenie: Polacy – miłosierny naród spragniony sprawiedliwości. Tak jak nie można miłosierdzia rozpatrywać bez sprawiedliwości, tak i nie można mówić o sprawiedliwości, bez poruszenia kwestii miłosierdzia w życiu osobistym i narodowym. „Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście moje”. (Dz. 1732) Któż z nas nie zna tej najsłynniejszej przepowiedni, jaką otrzymała święta siostra Faustyna od Chrystusa Zbawiciela? Dzienniczek zaś, to Objawienie Bożego Miłosierdzia, jest najczęściej tłumaczoną polską książką na świecie. Polacy są narodem miłosiernym, a miłosierdzie głęboko od wieków leży u podstaw naszej kultury. Każdy potrzebuje miłosierdzia Mówiąc o potrzebie ludzi mężnych i sprawiedliwych, należy pamiętać, że każdy z nas, zraniony grzechem pierworodnym jest słabym i ułomnym człowiekiem. Wydaje się, że bardzo wiele osób lęka się sprawiedliwości, bojąc się tego, że kiedyś gdzieś ktoś tę sprawiedliwość wymierzy im od razu, gdy tylko noga się podwinie (jest w tym i pokora, i lęk). Być sprawiedliwym to nie tylko domagać się sprawiedliwości od innych, ale także od siebie. Każdy z nas błądzi, każdy z nas może kogoś zranić. Człowiek sprawiedliwy nie ucieka od odpowiedzialności za swoje czyny, lecz jak Syn Marnotrawny wraca skruszony, przeprasza i prosi o wybaczenie. Nie na darmo mówi się, że przyznanie się do winy to wielka rzecz, na którą stać ludzi wielkich. To cecha ludzi sprawiedliwych. To coś prawie zupełnie niewystępujące w polskim życiu politycznym. Wreszcie, aby mężnie występować w obronie prawdy, nie trzeba być człowiekiem bez skazy. Przeciwnie, mężne boje staczamy zawsze jako grzesznicy. Istnieje obawa przed stanięciem w obronie np. skrzywdzonych, ze względu na świadomość własnych grzechów, własnej małości; obawa przed tym, że ktoś to wywlecze. Jest w tym też fałszywa pokora. Nikt nigdy nie będzie idealny, a mimo to łaska Boża wzywa nas w sumieniu, abyśmy mężnie walczyli o sprawiedliwość. Każdy z nas zatem potrzebuje miłosierdzia. Każdy z nas może pokutować, przepraszać, prosić o wybaczenie. Nie zmywa to ani obowiązku sprawiedliwości, ani wezwania do męstwa. Co więcej, historia pokazuje, że właśnie tymi cnotami, człowiek odpokutowuje swe grzechy. Wspomnijmy tu historię Andrzeja Kmicica. Chorąży orszański mógł zapaść się pod ziemię i uznać jak Judasz, że co najwyżej może się powiesić w momencie, gdy uświadomił sobie ogrom zła, jakie wyrządził. A jednak idzie drogą proroctwa wypowiedzianego przed ślubowaniem lojalności Radziwiłłowi – pułkownika Wołodyjowskiego: „zasłużysz się Ojczyźnie, to ci ludzie odpuszczą”. Dramat miłosierdzia Dramat rozdarcia między sprawiedliwością a miłosierdziem rozgrywa się w dwóch aspektach. W pierwszym już wspominanym, gdy Syn nie chce być marnotrawny, to jest, zamyka swoje serce w samozakłamaniu i robi wszystko, by bronić siebie przed przypisaniem mu zła, które popełnił. Taka postawa może składać się z bardzo wielu elementów. Może to być obrona wynikająca z lęków (choćby przed utratą jakiegoś dobra, postawa: „najważniejsze by nikt się nie dowiedział”), mogą to być problemy z własną psychiką, może być to po prostu zatwardzenie serca i to na tyle silne, że człowiek de facto żyje tak, jakby był poza dobrem i złem, widząc zaradność życiową jedynie jako sprytną grę, w której trzeba zdobyć punkty. Mogą być też postawy pośrednie. Są tacy krzywdziciele, którzy czują niejako ogrom wyrządzonego przez siebie zła i próbują załatwić sprawę z Bogiem na spowiedzi; chcą szybko zapomnieć, w tym o zadośćuczynieniu nie tylko Bogu, ale i bliźniemu. Drugi dramat rozgrywa się wtedy, gdy Syn Marnotrawny powraca do ojca i spotyka się z wrogością oraz niechęcią przebaczenia. Są osoby, które latami pielęgnują rany i to bardzo skrupulatnie. Syn marnotrawny, który wraca skruszony i nie otrzymuje przebaczenia, może odczuć ból, ale największy ból zawsze czuje ten, kto pielęgnuje w sobie rany, nie chcąc je uzdrowić. To jest prawdziwy dramat. W rzeczywistości człowiek jest w stanie wybaczyć nawet temu, kto o wybaczenie nie prosi, uzdrawiając swoje serce i stawiając tamę rozwijaniu się złu, które go dotknęło. To przebaczenie ogarnia jego serce. Nie jest wcielone w pełni, dopóki skruszony grzesznik o nie nie poprosi, ale zło wyrządzone zostało zatamowane, nie rozwija się. Człowiek, gdy spotka skruszonego krzywdziciela, powinien zawsze być skory do wybaczenia. W teologii moralnej mówimy, że uczynkiem miłosierdzia jest: urazy nie chować, a grzechem: nie chcieć przebaczyć. Niesprawiedliwość – ślepy zaułek O państwie jako takim nie można powiedzieć, że jest miłosierne. Państwo musi być sprawiedliwe, a sprawiedliwym jest zrobienie wszystko, by miłosierdzie między ludźmi mogło łatwo i skutecznie dochodzić do głosu. I tu w kwestii miłosierdzia kończy się rola państwa. Przyczynkiem do rozważań na temat Polaków, jako narodu miłosiernego stanowi dla mnie fragment artykułu „Drugie oblicze miłosierdzia” prof. Zbigniewa Stawrowskiego: „Oczywiście, bywają krzywdy obiektywnie już nie do naprawienia: ich sprawcy nie żyją, nie ma też świadków, brakuje dowodów. To wszystko można by zrozumieć i z tym się pogodzić, gdyby krzywdę nazywano krzywdą, ofiarę – ofiarą, sprawcę – sprawcą, a ludzie zranieni mieli poczucie, że w ich ojczystym domu sprawiedliwość, jako niepodważalna wartość i stale obecna zasada regulująca życie wspólnoty, nie jest otwarcie lekceważona. Gdy dzieje się inaczej, do dawnego bólu dołącza się ból nowy, czasem bardziej dotkliwy. Jak można mu zaradzić? Kto ma tu być miłosiernym Samarytaninem? Odpowiedź jest prosta: to na osobach odpowiedzialnych za państwo spoczywa elementarny obowiązek takiego kształtowania jego praw i instytucji, aby ich celem nie było nic innego niż właśnie sprawiedliwość. Niestety, ta prosta odpowiedź zarówno dla ojców założycieli III RP, jak i dla kolejnych formacji politycznych rządzących Polską okazała się zbyt trudna – uznano ją za nieistotną, szkodliwą i niezrozumiałą”[1]. Po ponad trzech dekadach istnienia III RP trudno przywrócić elementarną sprawiedliwość w kontekście „rozliczenia PRL-u”. To wszystko powoli zaczyna być zamglone cieniem historii. Ta niesprawiedliwość nabudowała w Polsce nową niesprawiedliwość: podzielony naród (rozbitą wspólnotę polityczną). To wszystko po tylu latach zabrnęło (jako krzyk o sprawiedliwość) tak daleko, że należy uznać, iż nie ma dziś prostych rozwiązań. Nie da się cofnąć historii. Gdy niesprawiedliwość nie jest zwalczana, najczęściej sprawcy zła, w swej bezkarności, rzucają nowe oszczerstwa, umacniając teren niesprawiedliwości. Tak jest i dzisiaj w polskiej polityce. Polityka polska utknęła w niesprawiedliwości i najgorsze, co można zrobić, to pogodzić się z tym, przyjąć takie zasady gry i kierować życiem społecznym uznając, że nie ma w polityce miejsca dla sprawiedliwości. Nie taką jednak odpowiedź niesie w sobie zarówno chrześcijaństwo, jak i polska kultura. Miłość przykrywa wiele grzechów Gdy człowiek w Raju zgrzeszył, Bóg podarował Prawo. Potem zaś posyłał Proroków. Człowiek jednak zabrnął w bagnie grzechu i kłamstwa, i w swej bezradności nie mógł już się z tego wyplątać. Bóg Miłosierny zesłał więc Swojego Syna, który umarł za nasze grzechy na krzyżu. Można powiedzieć, że dokonał skoku do przodu (to jest Paschy!) wyprzedziwszy zło, zatopił je w Morzu Miłosierdzia. Chrześcijaństwo uczy nas, że sprawiedliwość tamuje zło (jak pisze Paweł Apostoł: „rządzący nie są postrachem dla uczynku dobrego, ale dla złego. A chcesz nie bać się władzy? Czyń dobrze, a otrzymasz od niej pochwałę. Jest ona bowiem dla ciebie narzędziem Boga, [prowadzącym] ku dobremu. Jeżeli jednak czynisz źle, lękaj się, bo nie na próżno nosi miecz. Jest bowiem narzędziem Boga do wymierzenia sprawiedliwej kary temu, który czyni źle [Rz 13, 3-4]). Chrześcijaństwo jednak poucza nas również, że w sytuacji, gdy człowiek (naród) zabrnął w niesprawiedliwości tak mocno, że znalazł się w ślepym zaułku i nie potrafi się już z niego wykaraskać, trzeba zrobić skok do przodu, wyprzedzić zło, ogarnąć tę bezradność, tę sytuację – miłosierdziem. Miłosierdzie znaczy więc: odwołanie się do wyższej sprawiedliwości i przywrócenie jej na wyższym wymiarze. Chrystus odwołał się do godności człowieka, stworzonego na Jego Obraz i złożył ofiarę z samego siebie dla sprawiedliwości. Polska polityka potrzebuje miłosierdzia, odwołania się do wyższej, bardziej elementarnej dla wspólnoty politycznej sprawiedliwości. Przez miłosierne wdrożenie jej, teren sprawiedliwości ogarnia niesprawiedliwość. W przypadku zła PRL-u, rozwój i dobrobyt nie były wyższą wartością, lecz niższą i dlatego nie dało się zakopać tego rowu podzielonej wspólnoty. Rozwiązanie podaje nam apostoł Piotr: „Przede wszystkim miejcie wytrwałą miłość jedni ku drugim, bo miłość zakrywa wiele grzechów” (1 P 4,8). W poszukiwaniu odkupienia narodowego potrzeba wznieść ducha Polskiego ku wartościom najwyższym, ku najbardziej elementarnej sprawiedliwości. By „zmyć grzech pierworodny” III RP, potrzeba ustanowić nową zasadę konstytuującą Naród Polski jako wspólnotę polityczną w jej instytucjonalnym (państwowym) wymiarze poprzez zapewnienie pełnej i prawnej ochrony życia ludzkiego od poczęcia do naturalnej śmierci we wszystkich wymiarach. Nowy ład – nowe rozdanie „Nowy ład” musi mieć oczywiście także wymiar instytucjonalny. Miłosierdzie nie może być budowane na starych zasadach. Młodego wina nie wlewa się do starych bukłaków (Mk 2, 22). Stąd wydaje się, że aby iść w stronę miłosierdzia dla Polski, potrzeba „rozdać na nowo karty”. Trzeba budować szerokie narodowe poparcie dla zmiany Konstytucji. Zadanie to ciężkie, bo ogromne siły czynią właśnie z tych zasad (zbudowanych na niesprawiedliwości!) swoje podstawowe paliwo polityczne, stosując absurdalną mowę apokaliptyczną („ruszenie Konstytucji to koniec demokracji, to koniec ładu politycznego…”). Wielu z nich żyje Polską z początku lat 90. i naprawdę wierzy w to, że powrót do zasady Okrągłego Stołu to uzdrowienie podzielonego narodu. Byłoby to umacnianie niesprawiedliwości. To właśnie w kontekście miłosierdzia, trzeba iść w stronę „nowego rozdania na nowych zasadach”. Zasadach opartych na Prawdzie i sprawiedliwości, a nie równych szans dla wszystkich. Równe szanse, jak pokazuje historia III RP, to wygrana tych, którzy mają więcej. Czy dzisiejsza polska polityka jest gotowa na miłosierdzie dla Polski? Nowy ład to cywilizacja życia, wprowadzana miłosierdziem odwołującym się do elementarnej sprawiedliwości. Drugim filarem powinna być nadzieja (nie strach, rządzący dziś większością polskiej polityki), ale to już temat na inny tekst. [1] Z. Stawrowski, Drugie oblicze miłosierdzia, [w:], tenże, „Solidarność znaczy więź. A.D. 2022”, Kraków 2020, s. 119. Więcej tekstów autora znajdziesz pod linkiem. Nawigacja wpisu Trzy lata wojny Koniec przymusu, koniec porządku – A. Leszczak