Widmo wojny wciąż krąży nad Europą. Choć koniec wojny na Ukrainie powoli się przybliża, nie można wykluczyć, że w ciągu kilku kolejnych lat Polska i inne kraje naszego kontynentu będą musiały się zmierzyć z wrogiem. Wiele dyskutuje się o materialnym przygotowaniu armii, powoli przebąkuje się o służbie cywilnej, rozprawia o sensowności i moralności przymusowego poboru. Zapomina się jednak o istotnej, podstawowej wręcz kwestii. Czy jesteśmy mentalnie gotowi na prowadzenie walki na śmierć i życie, wraz ze wszystkimi kosztami w to wliczonymi? Czy kult pokoju trwający od dekad nie zniszczył w zarodku naszej szansy na powodzenie? Moje, mojsze Europa poza Ukrainą generalnie nie zaznała wojny od osiemdziesięciu lat. Owszem, tereny byłej Jugosławii były świadkiem walk, jednak bardziej centralna Europa zapomniała, na czym polega ten stan. Z jednej strony dało nam to możliwość niezwykłego w naszej historii rozwoju gospodarczego, nawet mimo druzgocącego wpływu okresu komunizmu. Z drugiej zapomnieliśmy, że wojny nie wymazano raz na zawsze. Atak Rosji na Ukrainę – najpierw częściowy, potem pełnoskalowy – dobitnie nam to przypomniał. A możliwość oglądania starć oraz codzienności cywilów z perspektywy pierwszej osoby, na nagraniach doskonałej jakości przybliża tę rzeczywistość dużo bardziej, niż nawet najbardziej barwne opisy w prasie czy radio. Wciąż jednak pozostaje stanem „gdzieś tam, hen, daleko”. Nie wiadomo, na jak długo. Jeśli stan geopolityczny nie zmieni się drastycznie, za pewien czas nasz kontynent najprawdopodobniej znów stanie się areną walk. Jesteśmy jednak w sytuacji znacznie odbiegającej od tej, która miała miejsce rok temu. Często poruszaną kwestią jest to, kto będzie nas bronił. Armia zawodowa, jak pokazują doświadczenia ukraińskie, nie wystarcza. Opór ogółu społeczeństwa wobec pójścia w kamasze jest dość duży. Częściowo wynika to z przekonania, że wszyscy powołani dostaną do ręki karabin i będą wysłani na pierwszą linię frontu, gdzie niechybnie zginą paskudną śmiercią od drona, nawet nie zobaczywszy wroga (znów – wpływ mediów społecznościowych, gdzie takie materiały sprzedają się najlepiej). Argumenty są różne: państwo mi nic nie daje i tylko niszczy, nie będę się poświęcał dla tych, których nie lubię i źle mi życzą, nikt nie ma prawa wymagać ode mnie tak daleko idącego poświęcenia, wojna to sprawa jedynie elit kosztem zwykłych ludzi. Tak różnorodne i dotykające licznych lęków stwierdzenia mają wspólny korzeń. Jest to skrajny indywidualizm. Przekonanie, że liczę się przede wszystkim ja, moje potrzeby, które koniecznie muszą one zostać zaspokojone. Zrobienie czegoś dla innych, szczególnie za potencjalną cenę kalectwa lub śmierci? Wykluczone. Problem jednak nie zaczyna ani nie kończy na służbie wojskowej. Wspomniany już indywidualizm, idący w parze z liberalizmem (temat świetnie rozwinął Jan Fiedorczuk w tekście „Liberalizujemy się na śmierć” na portalu Nowy Ład), polany sosem kultury terapii nakazującej stawiać swoje potrzeby na pierwszym miejscu – mieszanka wybuchowa, gotowa rozsadzić fundamenty społeczeństwa. Niepostrzeżenie kolejne sfery życia przeszły z „muszę” przez „powinno się”, „mogę” aż do „nie można, bo ktoś może tego nie chcieć”/ Nieistotne, że wysiłek jest konieczny do rozwoju osobistego i wspólnego, bez którego dobro bliźnich (a więc innych, skupionych na sobie jednostek!) nie może zaistnieć. Nie muszę, nie robię. A bez zaparcia się siebie nie może powstać nic wielkiego. Wykastrowani Nie jestem zwolenniczką stwierdzenia, że coś dzieje się „systemowo”. Zbytnio pachnie to skrajnie lewicową narracją, zrzucającą wszystkie trudności jednostkowe i grupowe na rzekome celowo zniewalające relacje wynikające z samego ich charakteru, opierającego się na przemocowej władzy. Jednak trzeba przyznać, że coś jest w tym określeniu, gdy myśli się o wychowaniu dzieci, szczególnie chłopców, w kontekście rywalizacji. Większość nauczycieli i wychowawców w żłobkach, przedszkolach i szkołach, szczególnie podstawowych, to kobiety. Naturalnie więc będą kształtować dzieci według swojego rozumienia tego, jak jest to słuszne. Co zostało im przekazane, na uniwersytetach, gdzie większość prowadzących to znów… kobiety. W ciągu ostatnich kilku dekad niemal zupełnie zniknęły szkoły niekoedukacyjne, a także odmienne podejście do wychowania dziewczynek i chłopców. Źródeł tego jest wiele i nie o tym traktuje ten test. Ważny jest efekt: wszyscy traktowani są tak samo, zarówno w kwestii planowania nauki, jak i zabaw czy rozwiązywania konfliktów. Ma być spokój, ma być miło, uśmiechnięcie i bez hałasu. Każdy, kto miał do czynienia z zajmowaniem się chłopcami, szczególnie w grupie wie, że taki zamysł nie ma prawa zadziałać. Choć zdarzają się jednostki wyjątkowo spokojne, to chłopcy generalnie rzecz ujmując mają zupełnie inne podejście do stosunków grupowych, rozwiązywania konfliktów, inne też są źródła motywacji. To rywalizacja staje się motorem napędowym ich działań. Chcą pokazać przed innymi, jak są odważni, sprawni, śmiali. Tymczasem w myśleniu zbiorowym zostało to przekształcone w jednoznaczne skojarzenie z tzw. dresami, którzy samochodami rozbijają się po miastach albo po pijanemu wspinają się na latarnie i dachy. Jest to nie tylko błędne, ale co ważniejsze – szkodliwe. Hamowanie naturalnej motywacji chłopców zamiast wykorzystanie jej do wspomagania ich rozwoju rodzi frustrację, gniew, a w efekcie – jeszcze większe niedostosowanie się lub odwrotnie, potulne wtłoczenie w schematy obce naturze. Dalszymi efektami są tendencje do tego, by nie wystawiać ocen, nie wskazywać wygranego w zawodach sportowych, nie tworzyć list rankingowych w zakresie różnych umiejętności. Dlaczego? Oficjalnie dlatego, że generuje to niepotrzebny stres, nie oddaje złożoności ludzkiego charakteru i uzdolnień albo redukuje ludzi do cyferek. Chciałoby się gorzko zapytać, jak takie nieprzyzwyczajone do konkretnej oceny osoby mają wejść w dorosłość, gdzie są nieustannie oceniane, bez wykształcenia w sobie odpowiedniej odporności psychicznej? Takie podejście wynika właśnie z odsunięcia rywalizacji oraz przekonania o egalitaryzmie – cyfry jasno pokazują przewagę jednych nad drugimi, zawiłe oceny opisowe już nie. Wbrew pozorom na ocenę ucznia wpływa bardzo wiele czynników, a zdrowo dawkowany stres pozwala umieć nad nim panować. Co jest niezbędne w dorosłym życiu, a brak tej umiejętności powoduje godne pożałowania efekty. Mamy więc całe pokolenie, których najstarsi przedstawiciele obecnie wchodzą w dorosłość, które przez cały okres dzieciństwa i dojrzewania zostało wykastrowane. Pozbawione odruchu rywalizacji, a więc też odkrywania świata, chęci udowodnienia, że potrafią rzekomo niemożliwego, nieodporne na stres i naciski. Jak się to skończy? Tak naprawdę trudno powiedzieć, ale wizja nie jest optymistyczna. Ogrom ludzi zaklęknionych, uczonych raczej by szukali swojego komfortu przez usuwanie jakichkolwiek źródeł indywidualistycznie rozumianego cierpienia. Nic więc dziwnego, że uciekają od wizji wyrwania z dotychczasowego życia. Inną umiejętnością, która została zmieniona właściwie do zera, jest zarządzanie przemocą. Dobrze, że po naszych ulicach rzadko już chodzą bandy gotowe pobić każdego, kto im się nie podoba. Gorzej, że nie zostało z niej nic, a parasol jej pojmowania rozciągnął się do absurdalnych rozmiarów. Miliony ludzi dorasta w przekonaniu, że żadna jej forma nie jest dozwolona. Tym samym nie są gotowi na konfrontację, która może kiedyś im się przytrafić – również w formie zaatakowania kogoś ich bliskiego i od nich zależnego. A jeśli nie są w stanie przyjąć gotowości walki, to jak mają stanąć naprzeciwko wroga, który zrobi im coś znacznie gorszego, niż kilka uderzeń pięścią? Zwycięstwo albo śmierć! Dochodzimy do kwestii najważniejszej. Co z ryzykiem śmierci podczas wojny? Czy mam w ogóle prawo – ja, kobieta siedząca na wygodnym krześle, w ciepłym mieszkaniu, najedzona i wyspana – wymagać od kogokolwiek tak dalece idącego poświęcenia? Tak! Nie jedynie od mężczyzn. Daliśmy sobie wmówić, że nikt nie ma prawa nam powiedzieć, jak powinno wyglądać nasze życie, jakimi wartościami mamy się kierować i jakie czynniki brać pod uwagę przy podejmowaniu decyzji mniejszych, większych i tych życiowych. Tak jakby poczucie własnej wartości tak naprawdę było przyzerowe, a najmniejsza sugestia ze strony kogoś innego miałą spowodować, że pewność siebie runie niczym domek z kart. Tak więc – powinności. Tym słowem, rozpowszechnionym w XIX wieku, a dziś niemal zapomnianym, określa się nakazy czy konieczności natury moralnej. Każdy człowiek, niezależnie od wieku, płci, statusu społecznego, ma pewne powinności. Określają one jego miejsce w społeczeństwie, nakierowują na wybory życiowe, pomagają podjąć decyzje. Dodatkowo zapewniają harmonijność i zdrową jednolitość, przy zachowaniu wyjątkowości i predyspozycji jednostek. Niektóre są oczywiste: uczeń ma powinność wobec nauki i rozwoju, pracownik – uczciwego wykonywania pracy, pracodawca – zapewnienia bezpieczeństwa pracy i wypłącania uczciwego wynagrodzenia. Schody zaczynają się w momencie, gdy dochodzimy do tego, co zostało zaburzone. Ale nie możemy podkulić ogona i z równie silnym przekonaniem powiedzieć: powinnością człowieka jest służyć ojczyźnie. W pokoju – przez pracę, działalność dla innych, zakładanie silnych, pełnych miłości rodzin. W wojnie – walka na różnych frontach. Tym pierwszym, drugim i cywilnym. Dla kobiet i mężczyzn, z równym choć różnym trudzie. Nawet za cenę życia. Śmierć i cierpienie nadejdą, niezależnie od tego, jak bardzo będziemy przed nimi uciekali. Memento mori nie powinno być zapomnianym sloganem rodem ze średniowiecza i baroku, ale żyjącym w nas przeświadczeniem. Nie jest to bynajmniej pesymistyczny obraz. Śmierć jest naturalną częścią życia, a przerażać może tylko dlatego, że nie jest się wystarczająco pogodzonym z tym faktem, lub nie żyje się na takim sposób, by być dogłębnie z niego usatysfakcjonowanym. Co więcej, dla chrześcijan śmierć ciała nie oznacza końca istnienia duszy; sam Chrystus pozwolił się zabić, podobnie jak liczni święci męczennicy. Mówi się nawet, że ich krew jest nasieniem wierzących. Wiara od dwóch tysięcy lat daje nam odpowiednią perspektywę – my przez odsunięcie śmierci w czasie, zamknięcie jej w szpitalach i zakładach opieki nie chcemy o niej pamiętać. Nie lękajmy się. Strach jest podstępnym wrogiem, wyżerającym z człowieka wszystko, co pcha go naprzód. Nikt nie wie, co przyniesie przyszłość. Jednak mają serca i dusze prawidłowo uformowane, odważne, ofiarne i szczere, podejdziemy do trudów zupełnie inaczej, niż zalęknieni. Więcej artykułów Agaty pod linkiem. Nawigacja wpisu Coś się kończy, coś się zaczyna – Piotr Góral Gdy pasterza nie ma – P. Góral