Ułatwienia dostępu

W setną rocznicę śmierci bł. Piotra Jerzego Frassatiego

W ostatnim czasie zdaje się często słyszeć głosy, że Zachodnia Europa „sama jest sobie winna”, jeśli chodzi o napiętą sytuację z nielegalną, jak i legalną migracją z państw o zupełnie innej cywilizacji niż nasza. Naprawdę często można przeczytać w internecie komentarz w stylu: „dobrze im tak, niech zobaczą, do czego doprowadzili – my tego w Polsce nie chcemy”. Tak samo wobec młodych kobiet w Polsce, o wiele bardziej „otwartych” (piszę w cudzysłowie, bo słowo te jest tak wieloznaczne i nie do końca odzwierciedla w tym kontekście swój właściwy sens) na obce kultury, mody, nawet religie. Często w przypadku, gdy została skrzywdzona młoda Polka przez osoby obcego pochodzenia, również można usłyszeć ostre komentarze: „sama sobie winna”. Postawa taka, a właściwie stawianie akcentu na konsekwencje osobistych wyborów, może w tym przypadku być bardzo szkodliwa dla całego społeczeństwa.

Jest podstawą naszej cywilizacji wolność i wiążąca się z nią – odpowiedzialność za swoje słowa i czyny. Odpowiedzialność, czyli wzięcie na swoje barki konsekwencji swoich decyzji, swoich życiowych wyborów. Sprawiedliwość jako cnota kardynalna jest (a wiemy to już od Platona) absolutną podstawą ładu społecznego. Mało tego, można powiedzieć, że III RP jest zbudowana na fundamencie niesprawiedliwości, ci bowiem, którzy zostali skrzywdzeni przez miniony ustrój, nigdy nie doczekali się publicznego napiętnowania go. Sprawiedliwość poszerza obszar sprawiedliwości, a niesprawiedliwość odwrotnie. Nikt o zdrowych zmysłach tego nie neguje.

Tyle że, katolicy są zobowiązani w przestrzeni publicznej do troski o dobro wspólne, które jest jedną z nielicznych, absolutnie fundamentalnych i nienegocjowalnych wartości w narodzie. Problem z masową imigracją nie dotyka tylko i wyłącznie tych, którzy aprobowali ideologię multikulturalizmu, lecz całego narodu. Być może retorycznie brzmi atrakcyjnie nawoływanie do przyjęcia migrantów przez tych, którzy przez lata publicznie wspierali otwarcie granic. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy – wcale tego nie chcemy, wcale nie chcemy, by spora część Polaków przyjęła migrantów z zachodniej Europy, bo będzie to miało wpływ także na nas samych. Tu jednostkowe wybory stykają się ze zjawiskami masowymi. Niekiedy warunki wymuszają, by w imię dobra wspólnego stanąć w obronie także tych, którzy wcale tej troski nie chcą lub też pragną jej dopiero wtedy, gdy doświadczają konsekwencji swoich decyzji. W przypadku nielegalnych migrantów zgoda na to, by osoby o pewnych poglądach odczuli na własnej skórze to, co odczuwają mieszkańcy w Zachodniej Europie, miałoby wpływ na nas wszystkich. Migranci mieliby coraz większe roszczenia wobec wszystkich Polaków, a i sama Unia od lat próbuje wyegzekwować na nas „własną wizję”.

Jeszcze smutniejsza jest wizja stosunku do młodych kobiet skrzywdzonych przez obcokrajowców. Po pierwsze, wydaje się, że dojrzały człowiek ma prawo i siłę (w sobie samym), by bronić także tych, którzy zdają się, chcą sobie szkodzić. Oczywiście nie zmusimy kogoś na siłę, by pewnych rzeczy nie robił, nie chodzi tu o wprowadzenie jakiegoś zamordyzmu, chociaż w gruncie rzeczy całe prawo w Polsce trochę na tym polega, że zakazujemy tego, co szkodliwe społecznie. Ale przecież wśród uczynków miłosierdzia znajdziemy takie jak: „nieumiejętnych pouczać”, czy „wątpiącym dobrze radzić”. Po drugie, zgoda na wyraźne zło wobec konkretnego człowieka (mam tu na myśli choćby czyn gwałtu), jako prostą konsekwencję takich czy innych wyborów, jest z gruntu niechrześcijańska. Jest taka materia czynów, przy których żadne okoliczności nie mogą usunąć naszego społecznego, ale i osobistego „nie”. Po trzecie – właśnie dlatego, że takie myślenie może doprowadzić do upadku ładu społecznego w tej kwestii.

Polemizuję tu, z punktu widzenia etyki katolickiej, z modnymi ostatnio tezami tzw. red pilla, który postuluje zgodę na poniesienie odpowiedzialności za złe wybory wielu młodych kobiet, bawiących się w bardzo szemranych środowiskach. Zgoda na to oznacza jednocześnie otwarcie społeczne na krzywdzenie tych, które nie są niczemu winne. Znakomicie ilustruje to rozmowa Boga z Abrahamem, który pragnie ocalić Sodomę. W jakimś sensie Ojciec Wiary negocjuje z Bogiem (Rdz 18, 22-33). Pyta się, czy zniszczy miasto, gdyby żyło tam pięćdziesięciu sprawiedliwych. Konsekwentnie obniża wymóg, schodząc do dziesięciu. A Bóg konsekwentnie odpowiada, że ze względu na taką i taką liczbę sprawiedliwych – nie zniszczy miasta. Właściwe pytanie Abrahamowe brzmi: „Czy zamierzasz wygubić sprawiedliwych wespół z bezbożnymi”? To pytanie jest aktualne i każdy z nas powinien je sobie zadać.

Nie chodzi o negowanie sprawiedliwości. Nie – pewne zjawiska społeczne (i tego w pierwszej kolejności domaga się sprawiedliwość) należy publicznie napiętnować z mocą całej Prawdy. Również konsekwentnie każdemu człowiekowi, mężczyźnie i kobiecie, należy przypominać o tym, że jest wolnym człowiekiem, że stanowi sam o sobie i że ponosi za to odpowiedzialność, a ta czasem przekłada się na kilka osób (np. rodzinę), jak i cały naród (zwłaszcza jeśli pełni publiczną funkcję). Nie lękajmy się jednak być ludźmi szlachetnymi. Nie bójmy się w pierwszej kolejności stanąć w obronie sprawiedliwych. „Miłość przykrywa wiele grzechów” – pisał Piotr Apostoł (1 P 4, 8). Czynić dobro – zła unikać, głosi pierwsze prawo ludzkiej natury. Najpierw jednak kochać bliźniego, potem tępić zło. Najpierw opatrzyć rany pobitych, potem ścigać zbójów (por. Łk 10, 30-37). Polska kultura pokazuje nam wspaniałe postaci o wielkiej sile szlachetności. Michał Wołodyjowski opanował gniew i doprowadził Kettlinga, by mógł poślubić jego byłą narzeczoną. Skrzetuski zaniechał zemsty i uwolnił Bohuna. Jeszcze bardziej szlachetnym gestem było wypuszczenie Zygfryda przez okaleczonego Juranda ze Spychowa. Mało od nas zależy, ale od katolików w chwilach krytycznych zależy najwięcej, bo są solą tej ziemi, a „jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić?” (Mt 5, 13).

Bóg czasem dopuszcza na człowieka, jak i całe narody konsekwencje ich czynów. I myślę, że człowiek również może wyrażać zgodę na tego typu rzeczy. Nie zawsze trzeba reagować. Czasem właśnie złe konsekwencje mogą działać otrzeźwiająco. Ale… z punktu widzenia człowieka jest to trudniejsze. Trudno jest znaleźć odpowiednią miarę wobec drugiego człowieka. Bóg w swej mądrości i miłości jest doskonały, my zaś ułomni. Nie negując tego, myślę zatem, że trzeba przede wszystkim przeakcentować spojrzenie na rzeczywistość. W końcu mamy kochać bliźniego jak siebie samego. Sprawiedliwość i odpowiedzialność – tak. Ze względu na dobro wspólne, dobro Kościoła i Polski, w pierwszej kolejności: troska o najbliższych musi wygrać. Chrystus podsumowuje to bardzo wyraźnie. Chcesz więc, żebyśmy poszli i zebrali chwast – pytają się robotnicy? „Nie, byście zbierając chwast, nie wyrwali razem z nim i pszenicy. Pozwólcie obojgu róść aż do żniwa, a w czasie żniwa powiem żeńcom: Zbierzcie najpierw chwast i powiążcie go w snopki na spalenie; pszenicę zaś zwieźcie do mego spichlerza?” (Mt 13, 29-30). A może nadszedł czas żniw? Możliwe, jednak dla nas Polaków najlepiej, jakby żeńcy wyrywali chwast, mając w sercu przede wszystkim troskę o pszenicę.

4 lipca 2025 AD

we wspomnienie bł. Piotra Jerzego Frassatiego

w setną rocznicę Jego narodzin dla Nieba

Więcej tekstów Autora.