,,Wierzymy, że BRICS wnosi unikalny wkład w budowę sprawiedliwszego porządku globalnego, wspierając rozwój handlu międzynarodowego, wzrost gospodarczy i cele zrównoważonego rozwoju.” Powiedział Recep Tayyip Erdogan podczas szczytu, który miał miejsce w dniach 22-24 października 2024 roku w rosyjskim Kazaniu. Szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow, ze swej strony, zapowiedział natomiast pośrednictwo w odbudowie relacji pomiędzy Damaszkiem a Ankarą. To kolejny dyplomatyczny krok Turcji, który sygnalizuje jej odrębność od Zachodu i wyjątkowy status wewnątrz NATO.

Główne pole konfliktu – Morze Egejskie

Szlaki morskie stanowią fundament globalnego handlu. W związku z tym suwerenność nad morzem ma równie ważne znaczenie co suwerenność nad lądem. Porozumienie z 1982 roku dotyczące prawa morza (UNCLOS) przewiduje, że wody terytorialne mogą sięgać do 12 mil od brzegu, podczas gdy wyłączne strefy ekonomiczne (WSE), dające prawa do eksploatacji zasobów naturalnych, aż do 200 mil. Prawa te przysługują również wyspom. Wspomniana umowa znacznie zwiększyła ich strategiczne znaczenie. Stąd np. chińskie pomysły by budować sztuczne wyspy, głównie na Morzu Południowochińskim.

Pojawienie się tej nowej regulacji prawa międzynarodowego spowodowało ponad 40 lat temu wybuch konfliktu o Falklandy, podczas którego to siły morskie Wielkiej Brytanii i Argentyny starły się o niewielki archipelag położony około 450 mil od Argentyny i znacznie oddalony od Wielkiej Brytanii. Londyn, jak wiadomo, zaangażował się w konflikt z powodu obfitych zasobów znajdujących się na terenie południowego Oceanu Atlantyckiego. W rezultacie walk, Królewska Marynarka Wojenna poniosła największe straty w okrętach od czasów II wojny światowej, podczas gdy Argentyna straciła 321 żołnierzy. Pomimo porażki militarnej Argentyny, spór o kontrolę nad archipelagiem trwa. Buenos Aires nadal twierdzi, że wyłączna strefa ekonomiczna Argentyny koliduje z Falklandami, dlatego wyspy nie powinny posiadać praw wypływających z wcześniej wspomnianej konwencji.

Dziś podobny konflikt ma miejsce między Grecją a Turcją, nie na oceanie, tylko na Morzu Egejskim. Zgodnie z porozumieniem z Lozanny z 1923 roku granice terytorialne tych dwóch państw ustalono na 3 mile od brzegu, a Grecja i Turcja zgodziły się na zdemilitaryzowanie licznie występujących tam wysp. Jednak w 1936 roku Grecja rozszerzyła swoje terytorium morskie do 6 mil, a po wejściu w życie wspomnianej Konwencji Narodów Zjednoczonych o prawie morza Grecja zaczęła dążyć do rozszerzenia swoich wód terytorialnych do 12 mil. Turcja zaś nie zaakceptowała tych dążeń, tym bardziej że wcale nie podpisała wspomnianej konwencji.

Turcja w szczególności nie zgadza się na tzw. Mapę Sewilska czyli propozycję podziału kontroli nad Morzem Egejskim opracowaną przez uniwersytet w Sewilli w 2003 na postawie UNCLOS. Zdaniem Ankary ograniczyłaby ona swobodę operowania tureckim statkom i samolotom podczas podróży z Morza Egejskiego do Morza Śródziemnego, co negatywnie wpłynęłoby na możliwość obrony zachodniej Anatolii. Obecnie Morze Egejskie składa się w 49% z wód międzynarodowych, w 27,3% z wód greckich i w 7,4% z wód terytorialnych Turcji. Jednakże, mapa Sewilska przewiduje, że Morze Egejskie będzie składać się w 64,1% z wód terytorialnych Grecji, w 27,3% z wód międzynarodowych i w 8,5% z tureckich wód terytorialnych. Jeśliby przyjąć Mapę Sewilską za obowiązującą, nieuchronnie doprowadziłoby to do konfliktu o kontrolę nad wyspami. Stąd dość wysoki poziom militaryzacji wysp przez Grecję, wbrew postanowieniom Traktatu z Lozanny. Skłoniło to Turcję do sformułowania Doktryny Niebieskiej Ojczyzny w 2015 roku. Ta polityka, podobna do argentyńskiej, argumentuje, że przy rozgraniczaniu stref wpływów na Morzu Egejskim nie powinno się uwzględniać rozgraniczeń wynikających z UNCLOS.

Stany Zjednoczone, po opracowaniu przez Turcję Doktryny Niebieskiej Ojczyzny, skłoniły Akademię Marynarki Wojennej USA do opublikowania książki zatytułowanej „Taktyka Floty i Operacje Morskie.” Uwagę zwraca zwłaszcza tom trzeci, rozdział 15, który zawierał scenariusz przedstawiający, po raz pierwszy, atak Marynarki Wojennej USA na członka NATO.

Z punktu widzenia Turcji jeszcze bardziej niepokojące są międzynarodowe ćwiczenia jednostek specjalnych ORION 2024 na Morzu Egejskim. Zostały one odczytane jako sygnał, że jeśli Ankara będzie przeciwstawiać się Mapie Sewilskiej, grozi jej konfrontacja z USA. Scenariusz ćwiczeń przewidywał m.in. inwazję na grecką wyspę przez przeciwników i próbę jej odbicia. Znamienne przy tym jest również to, że Stany Zjednoczone wprowadziły embargo na wymianę technologii wojskowych z Turcją, jednocześnie wzmacniając współpracę wojskową z Grecją.

Morze Egejskie i cieśniny tureckie są nie tylko niezwykle ważne dla Turcji, ale także dla Rosji. Konwencja z Montreux zawarta w 1936 roku zabrania Turcji przepuszczania przez Bosfor i Dardanele okrętów wojennych nieprzeznaczonych do celów pokojowych i tym samym uniemożliwia krajowi, który nie kontroluje wybrzeża Morza Czarnego, ustanowienie stałej bazy marynarki wojennej na tym akwenie. Turcja skutecznie kontrolowała Morze Czarne nawet podczas II wojny światowej. Jest jasne, że Konwencja z Montreux chroni Rosję również przed pojawieniem się na Morzu Czarnym floty NATO. Jeśli zaś Turcja nie zdoła utrzymać kontroli nad Morzem Egejskim i będzie zmuszana do kolejnych ustępstw na rzecz Grecji może to spowodować także modyfikację konwencji z Montreux.

Tymczasem, obecność armii USA już jest widoczna w bazie Aleksandropolis w Grecji. 11 marca 2024 roku dokonano tam m.in. rozładunku pierwszej amerykańskiej „ciężkiej” brygady piechoty. USA deklarowały, że krok ten jest spowodowany chęcią przeciwdziałania rosyjskiemu zagrożeniu. Ankara nie dostrzega jednak takiego zagrożenia bezpośrednio dla Grecji, pamięta natomiast, że ponad sto lat temu mocarstwa Ententy użyły kiedyś Aleksandropolis jako bazy wojskowej podczas inwazji na Stambuł.

Dziś Mapa Sewilska nadal jest tylko projektem, a konwencja z Montreux wciąż obowiązuje, ponieważ Turcja nie została przyparta do muru. W przypadku konfliktu turecko-greckiego amerykańska armia prawdopodobnie stanie po stronie tych drugich. Turcja byłaby wtedy prawdopodobnie zmuszona do poważnych ustępstw. Dlatego Ankara przygotowuje się na wszelkie możliwe scenariusze. Wobec zwiększonej współpracy wojskowej z Grecją, prezydent Erdoğan zdaje się uważać, że musi balansować wpływu Zachodu poprzez większą współpracę z państwami BRICS w tym również Rosją.

Konsekwencje ewentualnego członkostwa Turcji w BRICS dla USA i UE

BRICS jest przez Turcję również traktowany jako platforma rozwojowa, która ułatwia uniezależnienie się od dolara, jako, że członkowie tego formatu używają własnych walut rozliczając transakcje między sobą oraz w przypadku udzielania pożyczek. Jednocześnie udział w BRICS nie stanowi dla Turcji przeszkody, aby nadal współpracować z UE. Paradoksalnie można wręcz przypuszczać, że gdy Turcja zwróci się ku Azji, stworzy to dla niej więcej możliwości dla kooperacji z Unią Europejską.

Jeśli Turcja skupi się na Azji, może zacząć przepuszczać chcących dostać się do UE imigrantów, co doprowadzi do kolejnej odsłony kryzysu migracyjnego. Ze swojego punktu widzenia Polska może postrzegać geopolityczną reorientację Turcji jako szansę na zrównoważenie swojej pozycji w UE. Przystąpienie Turcji do BRICS mogłoby także Polsce ułatwić dostęp do nowych rynków. To mogłoby również prowadzić do zwiększenia importu energii z jednej strony oraz eksportu towarów z drugiej, np. poprzez powrót do zarzuconego w 2013 roku projektu gazociągu Nabucco.

Zwiększona współpraca gospodarcza z Turcją pozwalałaby też Polsce równoważyć wpływy rosyjskie w Stambule i dodatkowo zyskiwać partnera, który ma większy wpływ na politykę rosyjską niż kraje zachodnie. Wydaje się mało prawdopodobne aby długofalowo dałoby się zatrzymać proces odpływania Turcji od Zachodu i powolnego luzowania relacji Turcja-NATO. Wydaje się, że Polska musi ten fakt zaakceptować i starać się go w miarę możliwości modyfikować na swoją korzyść.

Tłumaczenie tekstu: dr Michał Kuź