Można zaryzykować stwierdzenie, że tworzywa sztuczne to jeden z najważniejszych wynalazków obecnej epoki. Ich niskie koszty produkcji, trwałość (lub nie – zależnie od typu), mnogość rodzajów i łatwość kształtowania powodują, że są wszechobecne. Z drugiej strony niewielki ich odsetek jest poddawany recyklingowi, a spalanie nawet w profesjonalnych zakładach nie pozostaje bez wpływu na środowisko. Od kilku lat podnoszony jest inny, być może znacznie poważniejszy problem: mikroplastik.

Czym on jest? To cząstka plastiku o średnicy mniejszej niż 5 milimetrów. Ta arbitralna granica została przyjęta przez względy praktyczne – rzadko kiedy zdarzają się pierwotnie występujące tak małe fragmenty tworzyw sztucznych (choć bywają – o tym dalej). Skąd się on bierze? Najczęściej ze „zwykłego” plastiku. Podczas zużywania go odrywają się od niego malutkie cząstki, niczym przecierający się materiał ubrania. Najczęściej jest to proces niezauważalny. Nie ma pewności, która z gałęzi przemysłu jest największym producentem tych cząstek, jednak jako najczęstszych winnych wskazuje się: kosmetyki, ubrania, opakowania (w tym na żywność) oraz szeroko pojęte procesy przemysłowe. Taki mikroplastik jest nazywany zbiorczo wtórnym, w przeciwieństwie do pierwotnego, który już powstaje tak niewielki: używany jest w pastach do zębów, kremów z filtrem czy brokatu.

Można zadać sobie pytanie, o co tyle krzyku? Cząstki jak cząstki, wielkości ziarenek piasku czy pyłu, a nikt nad nimi nie załamuje rąk. Problemy z nim są dwa. Po pierwsze: jest niemal wszędzie. Obecnie to modny temat, więc wiele instytutów badawczych pobiera próbki z różnych środowisk, by zbadać, czy nie znajdą tam mikroplastiku. Okazuje się, że jest nie tylko w glebie i wodzie, jak by się można spodziewać, ale także w w powietrzu i wnętrzu wielu organizmów. Najlepiej zbadanymi organizmami pod tym kątem są stworzenia morskie. Połykają te cząstki, a następnie, gdy zostaną zjedzone, trafiają do organizmu większych zwierząt, które go w sobie przynajmniej częściowo kumulują. W  ten sposób trafiają coraz wyżej łańcucha pokarmowego… aż do nas, ludzi. To nie jedyny sposób, byśmy zupełnie nieświadomie gromadzili te cząstki w sobie. Prawdopodobnie wdychamy je razem z powietrzem, spożywany wraz z jedzeniem i wodą (choć bezpieczniejsza jest z kranu od butelkowanej), wcieramy w skórę.

Brzmi groźnie? I przypuszczalnie takie właśnie jest. Choć ten problem na razie został bardzo słabo poznany, to istnieją już opisy wpływu działania pojedynczych związków. Jest to na przykład bisfenol A. To obecnie wycofywany związek, który jest wykorzystywany przede wszystkim do produkcji opakowań do żywności, ale także paragonów, ubrań, wypełnień dentystycznych. Wywiera on wpływ podobny do estrogenów. Choć efekt pojedynczej dawki jest niewielki, to jeśli narażenie było wieloletnie, powoduje zaburzenia gospodarki hormonalnej, szczególnie uwidaczniające się w postaci zaburzenia płodności. A to jeden z niewielu tak dobrze poznanych rodzajów plastiku. Nie znaczy to jednak, że pozostałe są nieszkodliwe. Choć nie jest to udowodnione wprost, można wyprowadzić analogię do podobnych sytuacji. Cząstki mikroplastiku są obce dla naszych ciał. Gdy dostają się, organizm rozpoznaje wroga, którego pragnie usunąć. Robi to przez wytworzenie stanu zapalnego wokół takiego intruza. Jak się to przekłada na skalę makro możemy zaobserwować w pylicy, gdzie wieloletnie drażnienie pyłem doprowadza do zniszczenia płuc, czy z sytuacją znacznie lepiej znaną: „wejściem” drzazgi. Czy małe cząstki plastiku powodują podobne efekty – tego nie wiemy, jednak możemy domniemywać, że tak. Zaś przypadek bisfenolu A pokazuje, że nawet teoretycznie oddzielony od płuc, skóry i układu pokarmowego układ hormonalny jest narażony na negatywne skutki.

Takie niepokojące informacje mogą powodować sceptycyzm. Nic dziwnego, nowe informacje w znaczący sposób zmieniający patrzenie na tę część świata powodują, że pojawiają się pytania: czy te mądre głowy nie przesadzają? Może problem wcale nie jest tak duży, a wręcz może będzie wykorzystany do celów politycznych? Odpowiedź na nie wcale nie jest prosta. Trudno znaleźć prace wskazujące na to, że wpływ mikroplastiku jest neutralny – z drugiej strony wciąż opieramy się na domysłach, analogiach, a zanim inne popularne związki będą dokładnie zbadane, minie wiele lat. Istotnym ryzykiem jest też próba zbicia kapitału politycznego na tym temacie, przede wszystkim przez partie „proekologiczne” (choć wbrew pozorom często promują działania zgoła odwrotne – to jednak temat na inny tekst). Odejście od wszechobecnych tworzyw sztucznych, które są jedną z podstaw światowej gospodarki, byłoby wyzwaniem na miarę rewolucji przemysłowej.

Czy należy panikować? Niekoniecznie. Zdrowa równowaga między świadomością potencjalnego niebezpieczeństwa a przewidywaniem pewnych zagrożeń do bodaj najlepsze rozwiązanie na ten moment. Raczej nie skończymy jak starożytni Rzymianie, dla których ołowiane rury stały się jednym z gwoździ do trumny – powodowały bezpłodność, a niektórzy chcą przypisać tą samą właściwość mikroplastikowi. Z drugiej strony rezygnacja z niepotrzebnych tworzyw sztucznych nie wyjdzie nam na złe, czy to w postaci przejścia na wodę kranową, czy zaprzestania używania ubrań z tworzyw sztucznych. Plastiku i tak mamy za dużo, nie ma sensu dokładać sobie więcej.

 

Sprawdź Rozmowy bez recepty (medyczne rozmowy z Agatą) i inne nasze podcasty!

 

By Agata Leszczak

Lekarz medycyny, miłośniczka gór, kolarstwa i literatury, szczególnie historycznej